Bleach Fan Fiction Wiki
Advertisement
Twórcą tego artykułu jest użytkownik: Sccq98
Jest on zatem właścicielem artykułu i nikt inny nie powinien edytować tego artykułu, chyba, że poprawia błędy lub został upoważniony do edycji przez właściciela.

"Вlэaсн; Aиoтнer Sтoяy"

17 miesięcy po zwycięstwie Shinigamich nad Sōsuke Aizenem, kilka tygodni po śmierci Pierwszego Zastępczego Shinigami - Ginjō Kūgo...

Soul Society przechodzi pewne zmiany, które mogą ponownie mieć spory wpływ na Świat Ludzi, a przede wszystkim, na jednego, konkretnego człowieka...

W serii tej dosyć często odwoływać się będę to innych tworów kultury, mitologii, religii, itp. Przy każdym niezrozumiałym terminie postaram się zamieścić przypis, który w sposób prosty aczkolwiek zadowalający przybliży Wam znaczenie takowego wyrazu. W trakcie czytania opowiadania można natknąć się również na wyrażenia i zwroty powszechnie uważane za wulgarne.

Dodatkowo, już na wstępnie chciałbym zaznaczyć, że mogą znaleźć się tutaj sceny lub postaci wprost nawiązujące do innych dzieł literatury, sztuki czy muzyki. Dotyczy to również nawiązań do innych mang/anime. Podobieństwa takie mogą być mniej lub bardziej widoczne, a przejawiać się poprzez zdarzenia lub postaci. Mimo to, wspominam o tym, aby nikt w komentarzu nie zarzucił mi, że "ściągam coś z innej mangi/innego anime".

Dziękuję za uwagę i życzę miłej lektury :)

Akt I[]

Prolog[]

Jedna ze spokojniejszych dzielnic w podtokijskim. Chodniki i ulice obsypane były kilogramami białego puchu… Powietrze było zimne i ostre, jednak w żadnym razie nie zniechęcało to szalejących i rzucających się śnieżkami dzieci. Grudzień.

Chociaż za oknem panowała temperatura grubo poniżej zera, w okolicznym domku wnętrze było zupełnie rozgrzane. Niewielki pokój na piętrze… Zza koca wystawała dosłownie końcówka rudej czupryny. Drzemiący pod wspomnianą kołdrą nastolatek ani myślał wychodzić na dwór bez wyraźnego powodu.
- Ichigo! – Rozległ się głos zza okna
W tym momencie chłopak uniósł nieco głowę w stronę okna, jednak po kilku sekundach namysłu obrócił się na drugi bok, cały czas drzemiąc.
- Ichigo!! – Odezwała się ta sama osoba, tym razem nieco głośniej.
W stronę okna poleciała wówczas śnieżka. Tym razem nastolatek miał już pewność, że ktoś woła go z zewnątrz. Nie wstawiając z łóżka wychylił się w stronę okna, po czym otworzył je i wychylił się lekko.
- Rukia! Inoue! Chad! Ishida! – Rozejrzał się po czekającej nań grupie
- Dzień dobry, Kurosaki-kun~! – Powitała rudowłosa dziewczyna z rumieńcem na twarzy
- Szybko, Kurosaki! – Popędził zaspanego chłopaka osobnik w okularach – Jesteśmy już spóźnieni!
- Spóźnieni…? Ale jak t-… - Wzrok Ichigo powędrował na stojące obok łóżka biurko.
Jak niczego w życiu, pewien był, że kilka chwil przed snem w tym miejscy stał jego budzik, nastawiony na odpowiednią porę. To, co rudowłosy zobaczył w miejscu, gdzie stał jego budzik w pełni usprawiedliwiało jego zaspanie; na biurku wylegiwał się śpiący, mamroczący coś pod nosem Kon, a sam zegarek rozbił się o podłogę.
- Niech cię, Kon… - Syknął pod nosem niezadowolony Ichigo
- KUROSAKI! – Upominający głos chłopca w okularach był coraz głośniejszy
- Idę, idę. Nie musisz się tak pieklić – Rzucił Kurosaki chwytając ciepłą bluzę i schodząc na dół.

Kilka minut później cała piątka zgraną paczką udała się w jednym kierunku… Krocząc prosto przed siebie, na tle miejskiego krajobrazu zaśnieżonej Karakury stawali się mniejsi i mniejsi… … Niespodziewanie, w pewnym momencie, wysoko na niebie pojawiła się czarna wyrwa w przestrzeni… - Kurosaki… Ichigo… - Odezwała się postać w ciemnym kimono, obserwując odchodzącego z przyjaciółmi chłopca…

001. Prelude to Nightmare[]

Przed bramą auli Pierwszego Oddziału z minuty na minutę przybywało ludzi. Chociaż z początku widać było tam może dwie, trzy osoby, w przeciągu dziesięciu minut przed ogromnych rozmiarów drzwiami zgromadziły się w sumie 24 osoby. Pomimo tego, że obecni byli już wszyscy wezwani przez lidera Soul Society Shinigami, wejście do auli, w której miało się odbyć zebranie nadal stało zamknięte, nie pozwalając przelecieć nawet najmniejszej muszce.
- Ech, cóż tam się dzieje... Czekamy tu i czekamy... - Rzucił przed siebie Hirako, ziewając przeciągle, jak gdyby robił to na pokaz
- Wygląda na to, że coś im się przedłuża... - Odezwał się znajomy głos – Może coś się stało?
Shinji lekko zaskoczony tym, że ktoś w ogóle zareagował na jego marudne pretensje odwrócił się za siebie; jego rozmówcą okazuje się być jego stary przyjaciel, Rōjūrō.
- Daj spokój, Rose – Westchnął unosząc w specyficzny sposób ręce Shinji, po czym dodał ironicznie – Co niby miałoby się stać? To przecież "cudowny Pierwszy Oddział"...
- Najmocniej przepraszam... - Odezwał się cichy, nieśmiały głosik Isane
- Heej, co wy dzisiaj macie z tym wyskakiwaniem z nikąd, co? – nadal narzekał Hirako
- Te opóźnienia... - Zaczęła wice kapitan Czwórki, jednak w pewnym momencie przerwała jej przełożona
- Chodzi o wice kapitana Sasakibe... - Odparła w sobie podobny sposób Unohana
- Chcesz powiedzieć, że to- - Nim Shinji zdołał dokończyć zdanie, drzwi ogromnej komnaty wreszcie drgnęły, aby już po chwili otworzyć się, wpuszczając wyczekujących kapitanów i wicekapitanów.
Wszyscy natychmiast zajęli swoje miejsca, oczekując przybycia wszechkapitana. Pomimo tego, że wszystko wydawało się być już zapięte na ostatni guzik, starzec ani jego zastępca nie pojawiali się.
- Hej, o co tam chodzi...? To zaczyna być już troszkę podejrzane... - Szepnął do siebie Hirako
- Proszę zachować spokój, kapitanie – Uspokoiła go stojąca za nim Momo – Jestem pewna, że za chwilkę ktoś się zjawi
Dziewczyna nie pomyliła się. Praktycznie równo z tym, jak zakończyła zdanie, do auli nareszcie przybył wszechkapitan Yamamoto, jednak nie było z nim jego zastępcy, Chōjirō. Zamiast niego, tuż za Yamamoto kroczył wysoki, chudy mężczyzna, o krótkich, srebrnych włosach, szerokim uśmiechu i złotych oczach. Jego wygląd zewnętrzny jak i aura sprawiały, że można go było swobodnie pomylić ze zmarłym Ichimaru. Pod standardowym Shihakusho wyraźnie nosił coś, co przypominało szarawą koszulę z kołnierzykiem, natomiast na obu rękach, nieco nad łokciem był obwiązany jedwabnym materiałem, o kolorze identycznym, jak wyżej wspomniana "koszula". Trzeci oficer Pierwszego Oddziału – Sōko Merukio.
Mało kto mógłby powiedzieć coś o tym człowieku. Swoje stanowisko pełnił od niespełna roku. Stronił od towarzystwa, o ewentualnych zabawach czy spotkaniach nie wspominając. Rzadko widywano go w Seireitei, a nawet kiedy udało się komuś go spotkać, nie mógł liczyć na więcej niż dwa zdania z jego strony. Niektórzy mawiali nawet, że przechodząc obok niego poczuli wyraźny chłód, jak gdyby zimowy powiew popieścił ich ramiona. Pojawienie się kapitana Pierwszego Oddziału w towarzystwie Merukio wywołało wystarczające emocje, aby nie uniknąć wśród kapitanów poszczególnych dywizji pojedynczych szeptów lub chociaż znaczącej wymiany spojrzeń. Jedynie Retsu utrzymywała oczy zamknięte. Dopiero w momencie, gdy Genryūsai zajął swoje miejsce, kobieta podniosła wzrok ku niemu. Nie było to zwyczajne spojrzenie; wydawało się, że chciała coś przekazać starcowi, jednak kiedy jej spojrzenie zostało skontrowane jeszcze bardziej znaczącym, kamiennym wzrokiem Yamamoto, kobieta westchnęła tylko cicho.
Zebranie nie trwało dłużej niż zwykle. Podczas jego trwania, Yamamoto mówił o mającym ostatnio miejsce spadku aktywności Pustych. W międzyczasie Mayuri mówił coś o jakiś obliczeniach czy badaniach, których zapewne nie zrozumiał nikt oprócz jego samego.
- W porządku... W takim razie proszę się rozejść – Rozległ się niesiony przez echo auli głoś mężczyzny w sędziwym wieku.
Kapitanowie praktycznie od razu skierowali się ku wyjściu. Większość z nich zdołała już wyjść, kiedy Yamamoto stuknął delikatnie laską o podłogę
- Chciałbym poprosić kapitanów Drugiej, Czwartej i Dwunastej dywizji o pozostanie jeszcze przez moment – Powiedział spokojnie
Drzwi ponownie zamknęły się. Zgodnie z poleceniem lidera trzynastu oddziałów obronnych, w auli pozostał tylko Yamamoto, Merukio, Suì-Fēng, Unohana i Mayuri. Zapadła absolutna cisza, którą dopiero po kilku minutach przerwała kapitan Czwórki
- Chodzi o tego wirusa, zgadza się? – Tym razem jej głos był już nieco bardziej zdenerwowany, lub może raczej zasmucony
- Owszem. – Odpowiedział sucho wszechkapitan
- Próbki, które pobrałem od wice kapitana Sasakibe... - Zaczął nie czekając na nadanie głosu Kurotsuchi – Wirus, o którym mówimy to zwyczajna mutacja jednego ze składników trucizny mojego Ashisogi Jizō, nad którym ostatnio pracowałem
- W takim razie oczywistym staje się fakt, że ma to coś wspólnego z włamaniem do baraków Dwunastego Oddziału trzy tygodnie temu, zgadza się? – Wzrok Genryūsaia powędrował w stronę Suì-Fēng
- Onmitsukidō jest w trakcie prowadzenia niezbędnych badań. Jak do tej pory niestety nie otrzymałam żadnych istotnych informacji – Chłodno zaraportowała dziewczyna
- W takim razie poprosimy teraz za mną panią Unohanę – Uśmiechnął się Sōko – Myślę, że pani metody leczenia są właśnie tym, czego najbardziej potrzebuje teraz wice kapitan Sasakibe
Retsu była wyraźnie niezadowolona sposobem, w jaki odnosił się do niej Sōko, jednak nie komentując tego, zwyczajnie przytaknęła...
Jeszcze tego samego dnia, do świata ludzi zostaje wysłana Rukia. Dziewczyna szybko zapewnia sobie meldunek w domu Ichigo. Wieczorem, przebrana w kraciastą piżamę dziewczyna postanowiła zapytać Kurosakiego o to, co ostatnio dzieje się w Karakurze. Nawet Ichigo przyznaje, że w przeciągu ostatnich kilku dni nie pojawił się nawet jeden Pusty. Było to dosyć zastanawiające, gdyż jeszcze kilka tygodni wstecz ich aktywność była dosyć wysoka… Niespodziewanie rozmowę przyjaciół przerywa alarm komórki młodej Kuchiki
- Pusty? – Zapytał bezpośrednio rudowłosy chłopak
- Na to wygląda – Mruknęła dziewczyna sięgając po swój komunikator
- Ach~, w złą godzinę powiedziałaś mi o niskiej aktywności tych miernot – Narzekał Kurosaki, przygotowując już Odznakę Przedstawiciela Shinigami
Ułamek sekundy. Rukia otwiera drżący jeszcze przed chwilą komunikator… Sygnał umilkł. Niewiadomo jak i przez kogo, jednak Pusty musiał zostać błyskawicznie zlikwidowany...
- To...! - Zaczął zdziwiony Ichigo, odsuwając odznakę od piersi
- Niemożliwe...! - Kuchiki była w wyraźnym szoku – Od momentu przybycia Pustego do chwili, gdy złapałam telefon mogło minąć najwyżej 5 sekund...!
Jasne było jedno. W przeciągu pięciu sekund od pojawienia się Pustego, ktoś musiał się go pozbyć. Na drugim końcu miasta, w jednej z ciemniejszych uliczek, ciało zamaskowanego potwora właśnie ulegało rozpadowi. Wszystkiemu przyglądała się osoba, ukrywająca się w cieniu.
- Dwa tysiące osiemset czterdziesty siódmy... - Odezwał się dziecięcy głosik...

002. IneXcusable deed (Part 1)[]

Kolejny dzień przyniósł za sobą szkołę. Na pierwszej lekcji Ichigo nie był w stanie zupełnie skupić się na słowach nauczycielki. Nie tylko dlatego, że nie był przyzwyczajony, do pozostawania na tej lekcji do końca, gdyż w tym czasie zawsze pojawiał się jakiś Hollow. Rudowłosy chłopak cały czas spoglądał w okno, zastanawiając się, co właściwie stało się poprzedniej nocy… Czy to możliwe, żeby pojawiający się Puści nagle ginęli...? Tak bez przyczyny...? Czy ktoś za tym stoi... ...?
- Kurosaki! – Rozległ się krzyk nauczycielki, która wyraźnie była zirytowana brakiem uwagi ucznia – Co takiego jest za tym oknem, że ściąga całą twoją uwagę?
- ...Nic, proszę pani – Odpowiedział lekko stłumionym głosem - ...zupełnie nic...
Nie kłamał; za oknem faktycznie nie znajdowało się nic godnego uwagi. O ile wcześniej sprawa braku aktywności Hollowów nie była dla niego czymś, na co powinien zwrócić uwagę, to, co uświadomił mu poprzedniej nocy incydent z komórką Rukii zmusiło go do spoważnienia...
Ichigo, którego myśli wybyły w nieznanym kierunku, zaczął rozglądać się bez celu po klasie. Jego wzrok zatrzymał się dopiero na jednej z sąsiednich, pustych ławek.
- Ishida...? – Myśl o nieobecnym skłoniła Kurosakiego do wysunięcia pewnej teorii – ...Czy to możliwe, żeby miał coś wspólnego z tak szybką likwidacją Pustych? ...Niee, nawet on nie byłby w stanie pozbyć się ich tak szybko... A jeśli-
Myśl chłopaka została gwałtownie przerwana rzutem kredy nauczycielki. Kobieta mająca wyraźnie dosyć ignorowania jej przez Ichigo nie omieszkała cisnąć trzymanym w dłoni paskiem kredy w nieuważnego ucznia.
- Mógłbyś się wreszcie skupić na tablicy, Kurosaki? – Pytanie to zadane zostało tonem, jak gdyby nie spodziewała się żadnej odpowiedzi.
Tym razem Ichigo tylko pochylił głowę. Wiedział doskonale, że jeżeli nie zajmie się teraz lekcją, nauczycielska cierpliwość zostanie doszczętnie wyczerpana. Ostatnie, czego teraz potrzebował, to wizyta w szkole osoby takiej jak jego ojciec...
Na przerwie Kurosaki od razu ruszył w kierunku kolejnej klasy. Ze spuszczoną głową pogrążył się w dalszych spekulacjach, jednak tym razem mogły one przypominać bardziej kłębek niezbyt istotnych informacji, niż faktyczne, logiczne i rzetelne wysuwanie tez i poszukiwanie wniosków.
- Yo, Ichigo! – Usłyszał gdzieś za sobą rudowłosy chłopak. Był to głos, którego zupełnie się nie spodziewał, toteż natychmiast odwrócił się do tyłu
- Renji! Rukia! – Zawołał na widok Shinigamich w szkolnych mundurkach – Co wy tu właściwie robicie? Rukia, nie miałaś zająć się tą sprawą?
- Jak niby mam się tym zająć, skoro nie mamy żadnym poszlak, głąbie? – Skrytykowała go dziewczyna
- Zatrzymałem się u Urahary. – Poinformował Abarai, w sposób, jakby przed chwilą został o to zapytany – Ten gość bez najmniejszych skrupułów pobawił się pamięciom dyrektora i personelu szkoły, dlatego pomonitorujemy trochę sprawę od wewnątrz
- ...Urahara! – Kurosaki w jednym momencie wyraźnie się ożywił – Że też od razu na to nie wpadłem! Rozmawialiście z nim o całej tej sprawie?
- Niestety... - Zaczęła Kuchiki, jednak prawie natychmiast przerwał jej czerwonowłosy chłopak
- Urahara wybył dosłownie kilka minut po tym, jak się u niego zjawiłem – Parsknął marudnie Renji
- Wy-... Wybył? – Zdziwił się Kurosaki – Teraz...? Ale... Dokąd?
- Sam do końca nie wiem – Podrapał się w tył głowy lokator sklepikarza – Powiedział, że idzie szukać Cthulhu.[1] Nie mam zielonego pojęcia, o co mogło mu chodzić, ale mam wrażenie, że nie zobaczymy go zbyt szybko...
- Niech szlag trafi tego zboczeńca w kapeluszu... - Mruknął pod nosem Ichigo
Kurosakiego w żadnym wypadku nie uspokoiło przybycie Abaraia. Przeciwnie; nawet najprawdziwszy głupek doszedłby do wniosku, że obecność dwóch wicekapitanów w Świecie Żywych świadczy w pewnym stopniu o zaangażowaniu w sprawę Soul Society, jeśli nie samego wszechkapitana głównodowodzącego. Jedno było pewne – praktycznie natychmiastowa masowa eliminacja Pustych, zniknięcie Kisuke, przybycie Renjiego i umieszczenie go razem z Rukią w liceum – wszystko to mogło być zaledwie preludium do kolejnych złych wydarzeń, które z każdym dniem zbliżały się coraz bardziej.
Nieco później i trochę gdzie indziej toczyła się pewna dosyć istotna rozmowa. W całym pokoju panował półmrok, co było zasługą przysłoniętych żaluzjami okien. Na podłodze porozrzucane były miękkie koce i poduszki. Przy jednej ze ścian znajdował się stolik, przy którym klęczały naprzeciwko siebie dwie osoby. Przez szparę między żaluzją do pokoju wkradł się pojedynczy promyk słońca, który padał na stojącą na stoliku zdobioną porcelanę. Już na pierwszy rzut oka wydawała się ona czymś niezwykle drogim. Jeden z mężczyzn chwycił za lekko wyszczerbione przez upływ czasu uszko filiżanki, po czym pociągnąwszy łyk herbaty podniósł wzrok w stronę rozmówcy.
- Może jednak skusisz się na serniczek? – Odezwał się bijącym wprost ekscentryzmem głosem siedzący naprzeciwko niego mężczyzna w białym stroju.
- Wybacz, że zakłócam Twój spokój, Mephisto-kun – Odparł nie opuszczając nawet wcześniej podniesionej filiżanki Kisuke – Jednak w takich okolicznościach jesteś chyba jedyną osobą, która może nam pomóc.
Tajemniczy gospodarz na dźwięk słów Urahary drgnął lekko, powodując, że stojąca na drewnianym, niskim stole porcelana lekko zadźwięczała, wzburzając nieco napój w jego filiżance. Wówczas jedna z deszczowych chmur zasłoniła jedyne źródło światła w tym pomieszczeniu, a ostatnią widoczną rzeczą były tylko odbijające się w czarnym lustrze powierzchni herbaty długie, błyszczące zęby o lekko wydłużonych kłach gospodarza. Szatański uśmiech zagościł na jego twarzy, a gdy w pokoju zapadła całkowita ciemność, odpowiedział tylko jednym słowem – dobrze.

003. BLACK SNOW[]

Rezydencja rodu Kuchiki była od wieków przedmiotem podziwu dla Shinigami wszelakiej maści. Chociaż sam widok ogromnych ogrodów pobudzał wyobraźnie odwiedzających, a ilość pokoi tej niezwykłej kwatery była obiektem miejskich legend, był jeden konkretny powód, dla którego przyrównywana była to twierdzy. Gromadziła ona tak wielu ochroniarzy, że można by ich nazwać małą armią. Sprawiało to, że była ona wprost nie do zdobycia.

Kolejnego zimowego poranka, kiedy na drogach nie było widać ani jednego Shinigami, po pustych korytarzach posiadłości przechadzał się Byakuya. Każdy dzień rozpoczynał od kilku chwil przy ołtarzyku poświęconemu Hisanie. Dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem. Szlachcic delikatnie odchylił drzwi, po czym wszedł do pomieszczenia. Kiedy kapitan już miał klęknąć, aby uczcić zmarłą ukochaną, coś przykuło jego uwagę; świece przy ołtarzyku w jednym momencie zgasły, a gałęzie nagiej wiśni, przy której często wypoczywał z Hisaną zaczęły szybciej poruszać się. Mężczyzna jedynie odwrócił się i spojrzał w tamtym kierunku; wiedział, że coś jest nie tak. Nie pomylił się...

Tymczasem w świecie ludzi Ichigo i jego przyjaciele nadal spędzali czas w szkole. W czasie jednej z przerw Kurosaki zdążył podzielić się z nimi swoimi podejrzeniami dotyczącymi Uryū. Jego wersja zdarzeń wydawała się być całkiem realna, do momentu, aż do klasy wszedł właśnie Ishida.
- Przepraszam za spóźnienie - Powiedział na wejściu chłopiec w okularach wręczając nauczycielce kartkę papieru
- ... W porządku, siadaj na miejsce - Kobieta odpowiedziała dopiero po chwili; była zajęta czytaniem kartki, którą dostała
- ... ... Ishida... - Mruknął Ichigo, jednak siedział tak daleko od niego, że nie było nawet możliwości, aby go usłyszał.

Równo z dzwonkiem, Uryū i Ichigo ruszyli ku sobie. Wyglądali praktycznie jak dwa lustrzane odbicia. Nawet w jednym momencie zawołali się nawzajem po nazwiskach.
- Kurosaki... - Zaczął ciemnowłosy
- Ishida, czy ty- - Ichigo próbował zapytać wprost, jednak przyjaciel wyraźnie nie dawał mu dojść do słowa
- Kurosaki, masz coś wspólnego z tymi błyskawicznymi eksterminacjami Pustych? - Zapytał Quincy
Rudowłosy Shinigami był zaszokowany. Wychodzi na to, że był on podejrzewany dokładnie o to samo, o co on podejrzewał Uryū.
- Mógłbym spytać o to samo! - Warknął jak gdyby chciał sprowokować kłótnię Ichigo
- Zgłupiałeś do reszty, Kurosaki? - Zakpił poprawiając okulary Ishida - Nie było mnie w szkole, ponieważ chciałem przyjrzeć się sytuacji
- Przyjrzeć... się... - Ichigo był wyraźnie zdziwiony - I co? Dowiedziałeś się czegoś?
- Najpierw mnie oskarżasz a potem prosisz o informacje - Droczył się Uryū
- Zamknij się... - Syknął rudy
- Obawiam się, że nie dowiedziałem się niczego ciekawego - Westchnął Quincy, odchodząc w stronę korytarza - Jedno jest pewne. To nie jest robota zwyczajnego Shinigami ani człowieka...

Pod koniec dnia klasa Ichigo skończyła wreszcie zajęcia. Zanim Kurosaki i Rukia ruszyli w kierunku rodzinnej kliniki chłopca, słońce zaczęło już powoli zachodzić. Po drodze rozmawiali o całej sprawie zniknięcia Hollowów i o tym, że Ishida wydaje się nie mieć z tym nic wspólnego. Chociaż wszystko wskazywało na to, że będzie to kolejny, nudny wieczór, w pewnym momencie coś się stało.
- Panienko Kuchiki!! - Za plecami Ichigo i Rukii rozległ się krzyk - Panienko Kuchiki, proszę zaczekać!
Tuż za dwójką przyjaciół biegł mężczyzna w stroju Shinigami, z naszyjnikiem z symbolem rodowym Kuchiki na szyi. Wyglądam przypominał nieco Zennosuke.
- Yuichi? - Zdziwiła się szlachcianka
- Co to za jeden...? - Wykrzywił się Kurosaki
- Yuichi to jeden z służących na dworze Kuchiki. Pracuje jako ochroniarz - Wytłumaczyła Rukia, kiedy mężczyzna zdążył już do niej dobiec i pochylić się przed nią ze zmęczenia - Yuichi, co ty tu robisz? Czy coś się stało?
- Pani... Panienki Brat... - Wysapywał zmęczony posłaniec - Dwór Kuchiki został zaatakowany!

004. BLACK SNOW 2[]

W ciągu kilku kolejnych minut, Ichigo i Rukia pędzili już przez Dangai w kierunku Soul Society. Nie było mowy o jakiejkolwiek pomyłce - Dwór Kuchiki został zaatakowany. Pytanie tylko, jakim cudem? Kim jest przeciwnik? Jak przebiegły musi być, aby uniknąć wykrycia już w Soul Society? Jak potężny, skoro skłonił dumnego Byakuyę do wysłania wiadomości ratunkowej? A co najważniejsze; dlaczego atakuje właśnie Dwór Kuchiki?

Niedługo później dwóm Shinigami udaje się dotrzeć na miejsce, przed samo domostwo rodu Kuchiki.
- Jesteśmy - Westchnął Ichigo
- Nii-sama! - Krzyknęła Rukia, wbiegając do posiadłości
- Hej! Czekaj na mnie! - Rudowłosy chłopak pobiegł tuż za nią
Nie mieli pojęcia, że na dachu znajduje się osoba, która bacznie ich obserwuje. Kiedy dwójka przyjaciół zniknęła w korytarzach ogromnej posiadłości, tajemniczy obserwator, tylko otworzył przymknięte oko. - Aaach~, zaczyna się zabawa... - Westchnął, po czym oddalił się w nieznanym kierunku używając Shunpo

Ostatecznie pomoc dociera po dźwiękach krzyżowanych mieczy do miejsca, gdzie znajdował się przeciwnik. Widok ten wyraźnie wystraszył Rukię jeszcze bardziej. Wszystko odbywało się nad wiśnią, gdzie według opowiadań członków klanu Byakuya spędzał czas z siostrą szlachcianki. Ochroniarze próbowali powstrzymać niewysokiego, przeciwnika, jednak padali jeden po drugim.

Była to na prawdę niewysoka postać. Zakapturzona, na ramionach miała ciemną, podartą pelerynę, kończącą się dopiero w okolicach butów, za to skutecznie uniemożliwiającą identyfikacje twarzy czy chociaż ubrania. Najeźdźca w dłoniach dzierżył kosę, która - co ciekawe, była od niego większa. Aby sięgnął wzrostem jej ostrza, musiałby urosnąć jeszcze drugi raz o wysokość własnej głowy. Specyficzny ubiór i broń sprawiały, że osobnik pasował do tradycyjnych opisów Śmierci.

Mimo to, nie on najbardziej martwił szlachciankę. Dookoła nigdzie nie było widać Byakuyi.
- Nii-sama! - Krzyknęła prawie ze łzami w oczach Rukia
- Niech cię szlag...! - Ichigo wyraźnie zaczęły puszczać nerwy. Ścisnął w dłoniach rękojeść swojego miecza, sygnalizując, że prawdopodobnie już za chwilę ruszy w stronę nieznanego przeciwnika.
- Uspokój się, Ichigo! - Upomniała go Rukia - Nie mamy pojęcia, kim jest przeciwnik!

Zanim młoda Kuchiki zdążyła dobrze skończyć to zdanie, rudowłosy chłopak wybiegł w stronę niewysokiej postaci. Ta, natychmiast go zauważając, wykopuje kilku ostatnich ochroniarzy, po czym kontruje bezpośredni atak Zangetsu, aby w chwilę później wskoczyć na mur posiadłości.
- Zas-... -tę-... -pczy.... Shinigami, ha...? - Odezwał się dosyć łagodnie brzmiący głos. Tajemnicza postać przykucnęła, po czym przyłożyła kciuk do ust.
- Kim jesteś do cholery!? - Wrzasnął Kurosaki - Dlaczego atakujesz dom Rukii!?
- Ru-... Rukia...? - Głos zakapturzonego napastnika zabrzmiał, jakby faktycznie zaczął się zastanawiać - Ermmm... Obawiam się, że nie mam pojęcia, kim jest Rukia...
- Przestań chrzanić!! - Ichigo widocznie nie miał ochoty na głupie gierki przeciwnika - Ban - kai!
Kiedy Ichigo wyzwolił formę Bankai, kucająca do tej pory postać postała, po czym wypluła z ust coś, co przypominało patyczek po lizaku. Szybko doszło do skrzyżowania broni, jednak nawet nie wiadomo w którym momencie, gigantyczna kosa zmieniła się w przypominającą Zanpakutō katanę.
- Fajny miecz... - Odezwał się ponownie z dziecięcą ciekawością w głosie przeciwnik
- Getsuga...
Ichigo nadal krzyżując miecze z napastnikiem postanowił użyć Getsugi Tenshō. Kiedy miecz został pokryty falą czarnego Reiatsu przypominającą płomienie, tajemnicza postać wyraźnie wystraszyła się lub zaszokowała, gdyż odskoczyła z murku na kilkakrotnie wspominaną wcześniej wiśnię. Kurosaki niszczy mur za pomocą Getsugi, jednak praktycznie natychmiast odwraca wzrok w kierunku swojego przeciwnika, po czym przyodziewa maskę Hollowa. Ichigo próbuje wystrzelić w zakapturzonego najeźdźcę kolejną Getsugę, jednak dosłownie w ułamek sekundy postać stojąca na drzewie znika.

Ichigo po chwili uspokaja się. Anuluje Getsugę, po czym ściąga maskę. Kilka sekund później wraca powolnym krokiem do Rukii.
- Rukia... Ja- - Chciał się wytłumaczyć z porażki, jednak młoda Kuchiki przerywa mu, uderzając go pięścią w twarz
- Głąbie! - Wrzasnęła na niego - To było zupełnie nieodpowiedzialne, o niebezpieczeństwie nie wspominając!

Parę minut później został wezwany 4. Oddział. Jak się okazuje, żaden z sensorów nie wykrył przybycia Hollowa ani Arrancara. Młoda szlachcianka podeszła do jednego z odzyskujących przytomność strażników.
- Hej, nic ci nie jest? - Zapytała zmartwiona
- Panienka Kuchiki...? Nie, nic mi się nie stało. Pokornie proszę o wybaczenie, zawiodłem... - Pokłonił się lekko
- To nie jest teraz najważniejsze... - Obróciła się w stronę wejścia do pokoju z ołtarzykiem jej siostry, w którego drzwiach Ichigo rozmawiał z kimś z czwórki - Kim właściwie był przeciwnik?
- Nie mam pojęcia... Był niezwykle potężny, ale... Kiedy próbowałem go trafić, odniosłem wrażenie, jakby był tylko dzieckiem...
- Dzieckiem...? - Zdziwiła się Rukia
- Tak, dzieckiem.
- A co z-...
- Byakuya-sama? - Domyślił się strażnik - Kiedy udał się do ołtarzu zmarłej Panny Hisany, został ni z tego ni z owego cięty przez zakapturzoną postać kosą. Napastnik pojawił się znikąd, zupełnie nagle. Został przeniesiony do jednego ze schronów posiadłości; natychmiast powiadomiliśmy medyków
- Rozumiem... - Rzuciła stłumionym głosem dziewczyna

Tego samego wieczoru, oboje wrócili do Świata Ludzi. Rukia miała spore wątpliwości, czy powinna wrócić, jednak Byakuya powiedział, że "dobro misji jest ważniejsze od zamartwiania się nad jego losem", czym szybko przekonał ją do powrotu. Kiedy zarówno Ichigo, jak i Rukia w swej kraciastej piżamie szykowali się do spania, niespodziewanie zatrząsł się telefon Kurosakiego. Nim chłopak zdążył po niego sięgnąć, wzięła go sobie Rukia, która (ku jego zdenerwowaniu) zaczęła czytać SMSa. - To od Inoue... - Zaczęła cicho - Ma pomysł, jak sprawdzić, co dzieje się z Pustymi!

005 .Яain of Madness[]

- Przynęta na Pustych? - Zdziwił się Uryū
- Zgadza się - Uśmiechnęła się Inoue - Wpadłam na ten pomysł wczoraj wieczorem.
- Ale... Co to ma niby dać? - Zamyślił się Ichigo
- Kuchiki-san! Pokaż im to na swoich rysunkach! - Poprosiła Orihime
Wówczas Rukia wyjęła z podręcznej torby swój szkicownik. Rano, to ona jako pierwsza rozmawiała z Inoue, więc do czwartej lekcji, miała sporo czasu, aby to przygotować. Razem z kolejnymi rysunkami, rudowłosa dziewczyna wyliczała kolejne punkty swojego planu
- Ichigo, pamiętasz przynętę na Pustych, której Ishida użył rywalizując z Tobą o to, kto zabije więcej Hollowów? - Spytała Kuchiki
- Uryū użyje jej jeszcze raz - Rzuciła Inoue, po czym zaczęła dalej wyliczać – Dzięki temu, przybędzie tu co najmniej kilku Pustych. Będziemy ich obserwować, od momentu przybycia. Dzięki temu, śledząc ich, natrafimy na to, co je likwiduje.
- Rozumiem! – Uderzył pięścią w otwartą dłoń Kurosaki
- Dzięki temu, trafimy bezpośrednio do winowajcy. – Wywnioskował Ishida – Świetny pomysł, Inoue-san!
- Ha, to nic takiego... - Rzuciła przez śmiech zaczerwieniona dziewczyna
- W razie niebezpieczeństwa, będziemy mogli je z łatwością zlikwidować – Dodała Rukia
- Mmm... - Twierdząco mruknął Sado

Plan był jasny i wydawał się dosyć prosty. Wszystko miało zacząć się tego samego wieczora. Wtajemniczeni byli Ichigo, Ishida, Sado, Orihime, Rukia i Renji. Kiedy księżyc wisiał już na niebie, wszyscy zebrali się przy jednym z budynków na skraju miasta. Każdy z nich dostał od Inoue krótkofalówkę, aby w razie czego móc łatwo skontaktować się z pozostałymi.
- W porządku, możemy zaczynać... - Powiedział Uryū sięgając po kieszeni, po czym wyjmując z niej niewielką kulkę mieszczącą się między palcami – To właśnie przynęta na Pustych.
Chłopak w okularach policzył od dziesięciu w dół, po czym rozkruszył kulkę. Dosłownie kilka sekund później otworzyła się Garganta, z której wyłoniła się niewielka grupa Hollowów.
- To słabszy rodzaj przynęty... - rzucił Ishida – ...ale i tak mamy dużo szczęścia, że jest ich tylko tyle.
- Dobrze się składa – dodał patrząc w niebo Kurosaki – jest ich akurat sześcioro.
- Po jednym na każdego! – Ucieszył się Renji
Hollowy utrzymując się w parach rozlazły się w różnych kierunkach. Grupa także podzieliła się w pary; Renji poszedł razem z Sado, Ishida i Inoue, a Ichigo z Rukią.

Jedna para Pustych dosyć szybko kierowała się w kierunku miasta. Jakieś kilkanaście metrów pod nim, tropieniem ich zajmowali się Kurosaki i jego przyjaciółka.
- Tam są! – Krzyknął w biegu Ichigo – Widzisz ich, Rukia?
- Oczywiście, że tak! – Odparła bez chwili zastanowienia
- ...Rukia... - Spoważniał na chwilę rudowłosy chłopak – Wiadomo już co z Byakuyą?
- Nii-sama ma się dobrze. – Odparła cichszym głosem – Jego stan nie martwi mnie tak, jak tożsamość napastnika...
- Co dokładniej masz na myśli? – Zapytał Kurosaki
- Jego reiatsu na pewno nie było takie, jak u Shinigami... - zamyśliła się Kuchiki
- Więc Arrancar? – Domyślał się Zastępczy Shinigami
- Też odpada. Na terenie posiadłości jest zamontowanych ponad 6 tysięcy czujników, monitorowanych przez 12. Oddział – Wytłumaczyła ciemnowłosa Shinigami – Na pewno nie był to człowiek ani Shinigami... Może to jakiś Pusty...?
- Nie wydaje mi się – Zaczął Ichigo – Kiedy z nim walczyłem, byłem prawie pewien, że dzierży w dłoniach Zanpakutō...
- Zanpakutō...? – Zdziwiła się szlachcianka
- Taa... - Przytaknął Kurosaki – Nie jest ani człowiekiem, ani Shinigami, Pustym, Arrancarem...
- Visored? – Zastanawiała się Rukia
- Wzrostem przypominał trochę Hiyori, ale od razu poznałbym jej reiatsu... - wytłumaczył rudowłosy – Poza tym, gdyby to faktycznie było któreś z nich, to Hirako wiedziałby o tym jako pierwszy.
- Ichigo, spójrz! – Dała nagle znak Rukia
Para Pustych, pędząca tuż obok siebie zupełnie niespodziewanie rozdzieliła się, obierając zupełnie przeciwne kierunki.
- Cholera... - Syknął Kurosaki – Wezmę tego po prawej, zajmij się tym po lewej!
- Jasne! – Rzuciła Kuchiki, po czym rozdzielili się...

006. 月の光[]

Księżyc był tego wieczoru w pełni. Opustoszałe uliczki Karakury były oświetlane tylko jego bladym światłem, gdzie niegdzie ewentualnie padał, słaby, niebieskawy poblask ulicznych latarni. W nocy to miasto przypominało zupełnie opuszczone; mogłoby się wydawać, że nie było ani jednej rzeczy, która mogłaby zakłócić tą niezwykłą ciszę, jednak w pewnym momencie absolutna pustka dźwiękowa panująca na calutkim osiedlu została przerwana przez dwa, jednakowe ryki Hollowów.

Para Pustych szła tuż obok siebie, jak gdyby były zrośnięte ze sobą, lub związane jakąś niewidzialną liną. Dopiero w pewnym momencie obydwa stwory przystanęły na ułamek sekundy, zaryczały przeraźliwie i rozdzieliły się, czmychając w dwóch zupełnie odwrotnych kierunkach. Z perspektywy osoby obserwującej wszystko z ziemi wyglądało to zupełnie naturalnie, a ich postój mógł zostać nawet niezauważony, jednak w rzeczywistości, Hollowy wydały z siebie okrzyk i rozdzieliły się na widok chudej, niskiej sylwetki unoszącej się nad koronami drzew miejscowego parku.
- Cholera! – Syknął głośno Ichigo – Rukia! Wezmę tego po prawej, zajmij się tym po lewej!
- Jasne! – Rzuciła przed siebie Kuchiki, po czym rozdzielili się...
Pościg był wyczerpujący, nawet dla Shinigamich. Rukia skręcała w kolejne uliczki, śledząc coraz niżej biegnącego Pustego. Musiała mieć go na oku i oczekiwać kolejnych wydarzeń, chociaż przyzwyczajenie kazało jej już kilka razy chwycić za rękojeść swojego miecza, w gotowości do zabicia celu.

Mijały kolejne minuty pościgu, jednak nie działo się nic niezwykłego. Po dosyć długim biegu między budynkami w bogatszej dzielnicy, Kuchiki zaczęła stopniowo zwalniać i zwiększać dystans między sobą a Hollowem. Wszystkiemu winne było zmęczenie. Ostatecznie dobiegła za nim przed jeden z większych biur pracy w Karakurze. Budynek ten miał co najmniej kilkanaście pięter oraz oszklone ściany. Przy wejściu, w niedużych pasach zieleni rosło rzędem kilka drzewek. W tym miejscu Pusty zatrzymał się, po czym zaczął dosyć nienaturalnie trząść całym ciałem. Po chwili jego ciało rozpadło się w niebieskim błysku, przypominającym ten, który widoczny jest po trafieniu Cero tego właśnie koloru.

- Co tu się...? – Zaczęła Rukia, jednak gdy tylko usłyszała jakiś szelest, złapała za rękojeść miecza i przygotowała się do ewentualnej obrony – Kto tu jest!?
Rozglądała się dookoła, jednak nie mogła nikogo znaleźć wzrokiem. Dopiero gdy usłyszała ten dźwięk ponownie, spostrzegła reklamówkę przywiązaną do jednego z parkowych koszy na śmieci...
Dziewczyna uspokoiła się nieco. Zdjęła dłoń ze swojego miecza po czym westchnęła głęboko. Sięgała już po krótkofalówkę, chcąc powiadomić przyjaciół, że winowajca musiał dać nogę, jednak wtedy zobaczyła przed sobą niewyraźną sylwetkę i poczuła, jak coś przebija się przez jej brzuch. Jej oczy dopiero po chwili przystosowały się na tyle, by mogła zobaczyć, że została nadziana na dłoń, w podobny sposób, jak niegdyś przebił ją Grimmjow. Krew powoli spływała jej z ust. Próbowała złapać napastnika za nadgarstek ręki, która tkwiła w jej ciele, jednak było to niemożliwe. Napastnikiem i winowajcą błyskawicznych eksterminacji Pustych na terenie Karakury wydawała się ta sama osoba, która wcześniej zaatakowała dwór Kuchiki. Biła od niej identyczna aura...
- Shini... gami... sama? – Odezwał się ten sam, dziecinny, zdziwiony głosik, po czym na twarzy postaci pojawił się przerażający wręcz uśmiech – Kuchiki... RUKIA~!
Niewysoki napastnik nadal utrzymując dłoń wbitą w brzuch dziewczyny podniósł ją na niej, po czym rzucił nią o rosnące najbliżej drzewo. Rzut był na tyle silny, że pniu pojawił się otoczony drzazgami kontur sponiewieranej Rukii.

W tym samym czasie, kilka uliczek dalej spotykają się Ichigo oraz Uryū z Inoue. Jak się okazuje ich Puści zniknęli w ten sam sposób co ten śledzony przez Rukię. Kilka chwil później otrzymali także wiadomość od Sado i Abaraia; obserwowany przez nich Hollow zaczął stanowić niebezpieczeństwo dla kilku zabłąkanych Plusów, dlatego byli zmuszeni własnoręcznie się go pozbyć. Oni sami natomiast skończyli gdzieś po drugiej stronie miasta, dlatego nie dadzą rady szybko zjawić się gdzieś w okolicy.
- Czyli plan nie wypalił... - Westchnął Ishida
- Taa... - Przytaknął Ichigo, sięgają po krótkofalówkę – Ciekawe co z Rukią... Pewnie u niej też nic.
Wszystko zdarzyło się nagle. Kurosaki trzymał już komunikator na wysokości ust, kiedy nadany przez niego został krzyk Rukii. Musiało udać się jej włączyć krótkofalówkę, kiedy została trafiona przez zakapturzoną postać.
- Rukia! – Wydarł się w kierunku niedużego komunikatora rudowłosy chłopak
- Kuchiki-san! – Powtórzyła jakby po Kurosakim Inoue
- Jasna cholera, coś się dzieje! – Ścisnął w dłoni krótkofalówkę Ichigo
- Musimy jej pomóc, i to szybko – Rzucił Ishida przygotowując się już do biegu – Kurosaki! W którą stronę pobiegła Kuchiki?
- Chodźcie za mną, zaprowadzę was! – Krzyknął do wszystkich wybiegając na przód Ichigo...

007. Bleeding on a Cold Stone[]

Zbliżała się północ. Księżyc połyskujący światłem koloru kości słoniowej rozjaśniał zachmurzone niebo. Wszechobecna, nocna cisza, zakłócona została odgłosem wyczerpanego sapania.
- Rukia! – Zasapany Ichigo biegł przed siebie, nie zwracając nawet uwagi na to, że jego towarzysze ledwie za nim nadążają
- Kurosaki, zwolnij trochę! – Starał się zadziałać na lecącego przodem Shinigamiego Ishida
- Nie martw się Rukia, nie pozwolę, by coś ci się stało! – Powiedział w duchu Kurosaki, wbiegając w kolejną uliczkę.
Tymczasem Kuchiki z poważną raną brzucha leżała oparta o uderzone drzewo. Tuż nad nią stał jej oprawca, który swą sylwetką przysłaniał rannej widok księżyca. Tajemnicza postać nie miała już na sobie kaptura, jednak przez sposób, w jaki wstała względem księżyca, Rukia nie była w stanie dostrzec jego twarzy. Po chwili postać przykucnęła nad ranną. Był to niewysoki chłopak, wyglądający na oko na dziecko z końcowych klas podstawówki. Miał ciemnozielone włosy, z których z tyłu głowy ułożony był niewielki rożek. Twarz miał bladawą, oczy szeroko otwarte. Mina jego wyrażała coś między, zaciekawieniem, zdziwieniem a nieświadomością.
- Kuchiki Rukia... - Powiedział, przejeżdżając delikatnie poziomym ruchem palcami po szyi Shinigami
Paznokcie jego były całe czarne, nieludzko długie i zaostrzone, co upodabniało jego dłonie bardziej do rąk jakiegoś demona niż człowieka. W tym momencie wstał i wyciągnął dłoń. Po chwili, jakby z nikąd pojawiła się w niej jego kosa. Chłopiec wziął zamach. Ponownie padające na ulicę światło księżyca uniemożliwiało Rukii dostrzeżenie czegokolwiek oprócz jego sylwetki.
- Chyba... - Odezwał się specyficznym dla siebie głosem, przypominającym głos niepewnego dziecka - ...muszę skrócić Cię o głowę...
- Rukia!! – Rozległ się głośny krzyk
Na skraju uliczki pojawił się Ichigo, a kilka chwil później jego zdyszani przyjaciele.
- Mogłeś się trochę wstrzymać... - sapał Uryū – ledwie za tobą nadążyliśmy...
- Aaach~ - Przeciwnik Rukii opuścił kosę i stuknął jej rączką o ziemię. Jego wzrok skupił się na kolejnych przybyszach, a na twarzy pojawiła się niepohamowana radość i zachwyt – To twoi przyjaciele, prawda? Niezwykłe!
- Zostaw Rukię w spokoju!! – Wrzasnął Kurosaki, ruszając w stronę tajemniczej postaci – Ban-kai!
Kurosaki przybierając formę Bankai chciał zadać napastnikowi Rukii cios, jednak ten niespodziewanie zniknął mu z oczu. Wówczas poczuł jedynie, uścisk dłoni na ramieniu. Chłopiec jak w dziecinnej zabawie, przeskoczył nad głową rudowłosego Shinigami, po czym podbiegł do przyglądających się wszystkiemu Uryū i Inoue. W odruchu obrony Ishida natychmiast przygotował łuk i wycelował we wroga kilkanaście strzał, jednak ten ponownie rozpłynął się w powietrzu.
- Czym to coś jest...? – Rzucił opuszczając łuk Quincy
- Kuchiki-san! – Zawołała Orihime, podbiegając do rannej Rukii, aby udzielić jej pomocy.
- Kurosaki, nic ci nie j- - Zaczął Ishida, jednak niespodziewanie tuż za nim pojawił się tajemniczy chłopiec, przykładając Quincy ostrze kosy do krtani.
Uryū natychmiast zmienił pozycję używając Hirenkyaku. Kto wie, co by się stało, gdyby w ostatniej chwili nie teleportował się spod noża broni napastnika.
- O mały włos... - Westchnął Ishida pojawiając się koło Ichigo
- Kim ty do cholery jesteś!? – Zażądał wyjaśnień Kurosaki
- Ja...? – Chłopiec wskazał na siebie palcem.
W jego głosie znowu przebijała niewiedza i zdziwienie, charakterystyczna dla małych dzieci. Po chwili skierował palce w kierunku ust.
- Obawiam się... - Zaczął, zabierając dłoń sprzed twarzy i przenosząc ją za głowę - ...że nie mam żadnego imienia...
Tym razem brzmiał dosyć smutno, a odpowiedź jego wydawała się nastąpić po chwili zastanowienia. Zielonowłosy napastnik zaczął widocznie rozglądać się po okolicy. Można było odnieść również wrażenie, że zaczął dosłownie węszyć. Głowa jego zwracała się to w lewo, to w prawo, po czym powróciła na stojących obok siebie nastolatków. Jego wzrok zatrzymał się. Widocznie skupił go w jednym punkcie. Tuż za Ishidą dostrzegł Rukię, poddawaną zabiegom leczniczym Inoue. Chłopiec przygryzł jeden ze swoich czarnych paznokci, po czym ponownie zniknął.
Wzrok Uryū i Kurosakiego automatycznie skierował się na leczącą Kuchiki Orihime. Faktycznie – bezimienne dziecko pojawiło się właśnie tam.
- Odejdź natychmiast! – W przejętym głosie chłopca dało się teraz wyraźnie usłyszeć gniew lub histeryczny strach – Zostaw Rukię w spokoju!
Zielonowłosy gołą dłonią uderzył Inoue tak mocno, że ta odleciała kawałek, uderzając bokiem o chłodną płytę chodnikową. Pomarańczowa bariera, w której leczona była Kuchiki zniknęła.
- Rukia... Jest mi potrzebna. – Stwierdził tym razem spokojnie, po czym wziął nieprzytomną z powodu utraty krwi dziewczynę pod pachę.
- Inoue! – Zawołał Ichigo – Niech Cię szlag ty mały...
- Ojejku... - Zmartwił się tajemniczy przeciwnik, po czym spojrzał na nadgarstek – Zrobiło się strasznie późno, muszę już uciekać.
Na nadgarstku faktycznie nie miał żadnego zegarka, jednak nie upuszczając Rukii wybił się od ziemi, wzlatując co najmniej na poziom 10 piętra stojącego obok budynku. Ichigo nie dał za wygraną; nakazał Ishidzie mieć oko na Inoue, po czym ładując w swoim Zanpakutō Getsugę Tenshō wyskoczył za niezwykłym przeciwnikiem. Czarna katana Ichigo zbijała kolejne oszklone ścianki budynku, wzdłuż którego się wznosił. Ostatecznie ciemny pocisk Getsugi został wystrzelony ku górze. Był on na tyle dobrze wymierzony, że zmierzał wprost między Rukię a jej oprawcę. Nadal wzlatujący chłopiec dostrzegł pędzący ku niemu czarny półksiężyc, dlatego też jak gdyby nigdy nic puścił dziewczynę i ponownie rozpłynął się w powietrzu. Kurosaki nadal lecąc wzwyż, już widząc całą sytuację widział, że nie zdąży złapać spadającej Kuchiki. Od śmiertelnego upadku dziewczynę dzieliło kilka metrów, kiedy to ponownie używając Hirenkyaku Uryū złapał ją i położył obok nieprzytomnej Inoue.
- Rany, nie umiesz jej nawet porządnie uratować – poprawiając okulary rzucił Ishida.
Kiedy to mówił, Ichigo właśnie wracał na ziemię. Już teraz w sercu obwiniał się, że nie dał rady ochronić bliskich mu osób.
- Nie stój tak – wytrącił go z zamyślenia Quincy – Pomóż mi je zabrać. Przeniesiemy je do szpitala.
Kurosaki bez słowa wziął jedną z rannych dziewczyn na plecy. Tak samo uczynił Uryū. Pod nogami słychać było deptane fragmenty okien budynku. Niespodziewanie, pojawił się za nimi chłopiec z kosą. Był to najgorszy możliwy moment, gdyż nie tylko chłopcy nie mogli się bronić, ale i mieli na plecach ranne dziewczyny. Sytuacja była krytyczna, jednak wówczas z nikąd pojawił się czerwony błysk, który z hukiem wyrzucił napastnika w krzaki. Ten prawie natychmiast otrząsnął się i czmychnął. Wzrok zaatakowanych natychmiast powędrował w kierunku, z którego nadszedł wybawczy cios.
- Aaach~, wygląda, że wróciłem w samą porę!
To był Urahara, dzierżący w dłoni Benihime!

008. IneXcusable deed (Part 2)[]

Kilka godzin później wstał nowy dzień… Pierwsze promienie słońca wpadały przez okno do pokoju, w którym przebywał Ichigo. Nie był to jego pokój; on, podobnie jak cała reszta grupy pozostała w sklepiku „U Urahary”, gdzie dochodziły do siebie ranne dziewczyny. Sado, Renji, Uryū i Ichigo zebrali się razem z Kisuke przy stoliku, aby jak zawsze ustalić dalszą strategię.
- Urahara-san... - Zaczął po chwili milczenia Kurosaki – Czym było... To dziecko?
Słowa chłopca powtarzały się ciągłym echem w uszach rudowłosego chłopaka... "Obawiam się, że nie mam imienia"... "Obawiam się, że nie mam imienia"... Głośniej i głośniej...
- Cóż... - Urahara chwycił głową za swój kapelusz – Obawiam się, że nie mam pojęcia...
- Co to ma być za wiocha!? – Po pokoju rozległ się krzyk, a przy drzwiach pojawił się Kon
- C-... Co on tu robi? – Zdziwił się widokiem maskotki Ishida
- Nie twoja brocha, okularniku! – Wrzasnął pluszowy lew, wskakując na stół i kierując swą złość na Ichigo – Jak śmiałeś dopuścić do tego, że moja słodka Nee-san leży tam w takim stanie!? Hę!?
Stan Rukii nie był faktycznie zbyt dobry, jednakże każdy, odbiegający od normy mógł być dla Kona pretekstem do kłótni. Chociaż mogłoby się wydawać, że wrzaski maskotki zostaną zignorowane, stało się coś zupełnie innego.
- Przepraszam, Kon – Odparł cicho Ichigo – Nie mogłem nic zrobić
- Haa~!? – Nawet pluszaka zdziwiła reakcja Kurosakiego – I- I dobrze, że przepraszasz! Jakiś bezpański gówniarz wywiercił bebechy Nee-san! Dopuszczenie do czegoś takiego powinno być srogo karane!
Wtedy Ichigo z grobową miną wyszedł z pokoju. Wszystkie oczy skierowały się na wychodzącego z pokoju Kurosakiego.
- Chyba przesadziłeś... - Rzucił nie patrząc nawet na Kona Abarai
Ichigo poszedł do jednego z pokoi gościnnych na zapleczu sklepu. Okno było tam otwarte, więc do pokoju wpadało chłodne, poranne powietrze. Kurosaki przymknął drzwi, jednak zamiast puścić klamkę, ścisnął ją mocno w dłoni.
- ... Nie mogłem nic zrobić – Odparł przez zaciśnięte zęby Kurosaki
- Czyżby coś cię gryzło? – Odezwał się nieznany głos.
Ktoś pojawił się w oknie, chociaż pokój znajdował się na piętrze. Wschodzące słońce przebijało swoimi promieniami przez trzymany przez tajemniczego gościa kieliszek z białym winem...

Tymczasem w Soul Society, wszechkapitan Yamamoto w towarzystwie swojego wicekapitana w zastępstwie, Sōko Merukio byli w trakcie odwiedzin w barakach Czwartego Oddziału. Leżeli tam łóżko w łóżko kapitan Kuchiki oraz wicekapitan Sasakibe. Wszechkapitan milczał. Wpatrywał się jedynie w rannych, jak gdyby przejęty. Stosunek Merukio był zupełnie inny; wyszczerzony jak zawsze rozglądał się po sali, nucąc coś pod nosem.
- Co z nimi? – Mruknął starzec
- Kapitan Byakuya nie doznał poważnych ran – odpowiedziała spokojnie kapitan Unohana – za kilka dni powinien wrócić do wykonywania obowiązków. Nieco gorzej przedstawia się stan wicekapitana Sasakibe...
Wiadomości Retsu zostały przerwane przez głośniejszy dźwięk melodii nuconej przez Sōko. Można było odnieść wrażenie, że – o ile to oczywiście możliwe – w tym momencie uśmiechnął się jeszcze szerzej. Mężczyzna otworzył lekko swoje złote oko, po czym łypnął na nieprzytomnego Chōjirō.
- Merukio. – Warknął poważnie Yamamoto
- Najszczersze przeprosiny, kapitanie głównodowodzący – Pochylił się lekko Sōko – Postaram się powstrzymać.
- ...Tak więc kontynuując... Stan Chōjirō poprawia się, jednak dalej nie możemy rozpoznać, czym jest bakteria ani skąd dokładnie się wzięła – tłumaczyła Unohana – Co prawda wiemy, że to jedna z pochodnych baterii produkowanych przez Zanpakutō kapitana Kurotsuchiego, jednak ta wiedza nie wystarczy. Jeżeli nie dostaniemy jakiś konkretów, może dojść do najgorszego...
- Rozumiem... – Przyjął Genryūsai – Merukio!
- Tak, oczywiście~ - Natychmiast zrozumiał znak wicekapitan w zastępstwie – Obawiam się, że nie poprawię Ci humoru, drogi wszechkapitanie. Obawiam się, że Drugi Oddział nie znalazł niczego, co mogłoby pomóc biednemu wicekapitanowi Sasakibe...
W pokoju zapadła cisza. Powodem tego mogło być to, że uśmiech na twarzy i radosny ton Merukio źle komponowały się z tymi wiadomościami. Poza tym sposób, w jaki zostały podane również pozostawiał wiele do życzenia.
- Są beznadziejni, czyż nie? – Nadal uśmiechał się Sōko
- ...To wszystko – burknął wszechkapitan, kierując się w stronę wyjścia – Merukio!
Dopiero po okrzyku wszechkapitana jego tymczasowy zastępca przestał podpierać ścianę i wyszedł za nim. Od tego momentu, aż do opuszczenia sali kapitan Unohana nie spuszczała go z oczu. Było w nim coś niepokojącego, coś nienaturalnego, fałszywego... Tylko co?

W tym samym czasie Onmitsukidō prowadziło swoje dochodzenie w laboratorium 12. Oddziału. Kapitanowi Mayuriemu nie było to szczególnie na rękę, dlatego aby szybciej pozbyć się niewygodnej obecności postronnych zaangażował w poszukiwania także swoją dywizję oraz IBRS. Sal laboratoryjnych było kilka, niektóre w różnych budynkach. Poszukiwania naprawdę nie były łatwe, nawet dla wyspecjalizowanej jednostki.

Kapitan Suì-Fēng zaczęła przeszukiwać jeden ze starszych magazynów. Prawdopodobieństwo znalezienia tam czegokolwiek użytecznego było nikłe, gdyż Mayuri nie korzystał z tego magazynu już kilka miesięcy, jednak osobista ambicja pani kapitan zmuszała ją do zajrzenia również i tam. Poszła tam sama, ponieważ twierdziła, że jedna osoba w zupełności wystarczy.
- Grr, co za syf – Rzuciła odskakując od walącej się starty okurzonych wynalazków – Ten człowiek napawa mnie obrzydzeniem, zupełnie jak jego poprzednik...
Przekopując kolejne góry nadpoczętych śmieci, Suì-Fēng znalazła coś interesującego. Była to zlewka z resztkami jasnofioletowej, lekko połyskującej substancji. W przeciwieństwie to większości przedmiotów w tym pomieszczeniu, przyrząd laboratoryjny był czysty. Co więcej – wyglądał, jakby był używany jeszcze całkiem niedawno… Kobieta chwyciła zlewkę w dłoń, po czym stanęła chwilę w bezruchu przyglądając się znalezisku. Nie miała pojęcia, że tuż za nią pojawiło się coś na kształt zielonego stożka z giętkich łodyg przypominających igły. Przedziwny przedmiot wyrósł nagle z jednej ze ścian. Między łodygami pojawiła się szczelina, z której w jednym momencie wysunęła się pokryta wydzieliną ręka z kataną w dłoni. Suì-Fēng próbowała zareagować, jednak było już za późno. Zlewka spadła na podłogę i potoczyła się gdzieś w głąb pokoju, natomiast po całej sali rozległ się krzyk przepełniony bólem i strachem.

009. The Cruel Counting-out Rhyme[]

Do baraków Pierwszego Oddziału wracali właśnie Merukio i Genryūsai. W pewnym momencie wicekapitan w zastępstwie bez absolutnie żadnego powodu przystanął, wpatrując się w martwy punkt na jednym z murów. Yamamoto zrobił kilka kroków na przód, jednak już po chwili zatrzymał się i odwrócił w kierunku swojego zastępcy
- Merukio... – Zwrócił mu uwagę, jednak tym razem Sōko nie reagował
- Yamamoto-Sōtaichō! – Zawołał ktoś z przodu
Był to tylko Ukitake, który będąc szczerą i miłą osobą chciał przywitać się „z poczciwym wszechkapitanem Yamamoto”. On i Shunsui, byli to chyba jedyni Shinigami, którzy ze względu na długoletni staż w szeregach Gotei 13 mogli pozwolić sobie na coś takiego. Po chwili rozmowy z długowłosym kapitanem, Yamamoto ponownie popędził swojego podwładnego – znów bezskutecznie.
- Coś się stało? Merukio-kun? – Zmartwił się Jūshirō
Sōko wreszcie zareagował. Z grobową miną otworzył swoje złote ślipia, po czym z sobie normalnym uśmiechem odwrócił się w stronę Ukitake i dołączył do Yamamoto
- Nic się nie stało, Ukitake-Taichōu – Powiedział – Zupełnie nic się nie stało...

W barakach 12. Dywizji, Suì-Fēng odnalazła właśnie pewien przedmiot, mogący mieć coś wspólnego ze sprawą choroby wicekapitana Sasakibe. Trzymała tajemniczą zlewkę w dłoni, kiedy nagle między jej nogami przeleciał szczur. Kobieta upuściła zlewkę. Wówczas kątem oka dostrzegła wyłaniające się z ciemności ramie. Na reakcje było zbyt późno; Suì-Fēng co prawda uniknęła przebicia serca, jednak została poważnie zraniona w bok. Krwawiąca pani kapitan upadła na ziemię z krzykiem. Kiedy wylądowała na podłodze, kilka przedmiotów spadło ze sterty. Na nieszczęście rannej, była to również kolejna zlewka z lepką, przeźroczystą substancją, która wylała się jej na twarz.

Roślino-podobny stożek otworzył się w pełni, po czym wyszedł z niego człowiek w stroju Shinigami. Przez ciecz, która wylała się jej na twarz, nie była w stanie dostrzec, kim jest napastnik. Wszelkie próby obrony również spełzły na niczym, gdyż obie jej ręce zostały przygniecione stertą upadających gratów. Tajemniczy Shinigami podszedł do leżącej kobiety, zasłonił jej oczy dłonią, po czym schylił się do niej
- Nie bój się, kochaniutka – Szepnął sztucznie opiekuńczym głosem – Żadne z nas nie chce, aby ta zabawa skończyła się tak szybko...
Kiedy to powiedział, wstał, po czym wbił miecz w ramie Suì-Fēng. Kobieta ponownie krzyknęła. Nie dość, że chociaż szarpała się ze wszystkich sił, jej dłonie nadal były unieruchomione, a substancja, która rozlała się jej na twarz paliła ją w oczy, w jej ramieniu tkwiła właśnie ostra, zimna stal katany tego człowieka. Nie widziała twarzy, ale była pewna, że zna ten głos. Nie słyszała go często, jednak przed oczyma już miała zarys sylwetki tej postaci.

Była przerażona. Pierwszy raz od naprawdę dawna trzęsła się ze strachu, miała ochotę uciekać, krzycząc ile sił i błagając kogokolwiek o pomoc.
- Cóż za ujma dla szefa Onmitsukidō... - Przeszło jej przez myśl, kiedy opuściła pojedynczą łzę – Co za wstyd... Dla Shinigami...
- Hmm? – Ponownie odezwał się oprawca – Jest Ci smutno? Może coś na to poradzimy… Mężczyzna powoli wysunął ostrzę z ramienia Suì-Fēng, po czym zaczął losowo dźgać ją w okolice poprzedniej rany, nucąc przy tym jakąś dziecinną wyliczankę. Krzyk Suì-Fēng stał się jeszcze głośniejszy. W końcu przyciągnął on tu ludzi z Onmitsukidō.
- To kapitan Suì-Fēng! – Słychać było okrzyki zza drzwi magazynu – Gdzie ona jest? Miała chyba przeszukać któryś ze starych magazynów!
- Tu jest- - Chciała krzyknąć, ale sadystyczny oprawca zasłonił jej usta dłonią
- Ćśś~ - Przyłożył sobie palec do ust – Tak będzie zdecydowanie zabawniej.
- Zdaje się, że jej tu nie ma – Dochodził głos jednego z członków Onmitsukidō – Może jest w drugim sektorze, chodźcie za mną!
W momencie, kiedy przed drzwiami magazynu nie było już ani jednej osoby, napastnik zdjął rękę z twarzy pani kapitan
- ...Ktokolwiek... - Oczy zaczęły jej łzawić – NIECHŻE MI KTOŚ POMOŻE!!
W jednym momencie drzwi od magazynu zostały przecięte. Wszedł do niego sam kapitan Kurotsuchi, a tuż za nim kilku członków Tajnych Służb Specjalnych. Widząc to, napastnik natychmiast pobiegł w głąb magazynu
- Suì-Fēng-Taichōu! – Pomimo wszechobecnych ciemności, udało się dostrzec ranną kobietę
- Zabierzcie ją stąd natychmiast! – Polecił Mayuri, wyciągając z kieszeni Shihakushō coś, co przypominało probówkę z przyciskiem – Mam zamiar pozbyć się raz na zawsze tego szperającego rzezimieszka!
Ranna Suì-Fēng została zabrana praktycznie natychmiast. Kurotsuchi oddalił się kilka kroków od magazynu. Kiedy członkowie dywizji Suì-Fēng wyszli z magazynu, Mayuri uderzył w przycisk. W jednym momencie, calutki magazyn został wysadzony w powietrze, a cała jego zawartość strawiona przez ogień.
- Nie ma stamtąd drugiego wyjścia. Okien również nie zamontowałem – Powiedział, rzucając na ziemie użyty chwile temu przycisk – Kimkolwiek był, to, co z niego zostało nie nadaje się już nawet na sekcję...
Kurotsuchi odszedł jakby nic się nie stało, podczas gdy dwójka Strażników pozostała przy Suì-Fēng. Kobieta oparta o ścianę sąsiedniego magazynu obserwowała trawiony przez ogień budynek. Jaskrawe płomienie odbijały się w jej oczach... Dopiero teraz żar, jaki od nich bił spowodował ustąpienie substancji, która dostała się do jej oczu. Milczała, jedynie obserwując płonący magazyn, aż do przybycia służb ratunkowych z Czwartego Oddziału...

W rzeczywistości, chociaż była wdzięczna losowi, że udało jej się ujść z życiem, nie była wcale pewna, czy ten sadysta zginął. Jedyne, czego była pewna, to to, że trop prowadzący do odnalezienia lekarstwa dla chorego Sasakibe właśnie padł ofiarą bezlitosnych płomieni...

010. DUSK҂ ~Part 1~[]

Następnego dnia, lada świt zostało zarządzone zebranie kapitanów. Nie było to nic dziwnego; wobec zaistniałych okoliczności, dziwne byłoby raczej zignorowanie sytuacji. Większość kapitanów zebrała się już w sali i ustawiła w szeregu.
- Yama-jii znowu się spóźnia... - Westchnienie Kyōraku przerwało grobową ciszę
- Na co właściwie czekamy~? – Zaczęła Rangiku, rozglądając się dookoła – Jest prawie piąta rano...
- Matsumoto... - Warknął Hitsugaya, zwracając jej uwagę na niepoprawne zachowanie – Zdaje się, że nie wszyscy jeszcze przybyli...
- Nie. – Wtrącił się Kensei – To już wszyscy.
- Jak to "wszyscy"? – Zdziwiła się rudowłosa dziewczyna – Z dwójki, czwórki, szóstki i dwunastki nie ma nikogo... W dodatku wszechkapitana też nie ma.
- Kapitan z dwójki, ta, która kiedyś była pod Yoruichi jest hospitalizowana – Wyjaśnił Muguruma
- A co z jej wicekapitanem? – Zapytał Rōjūrō
- Ta góra sadła jest identyczna jak jego ojciec – Mruknął Hirako – Pewnie właśnie teraz zajada onigiri albo smacznie chrapie.
- A co z pozostałymi? – Spytał Shūhei
- Kapitan Unohana i jej zastępczyni zajmują się kapitanem Kuchiki i wicekapitanem Sasakibe. – Nadal tłumaczył lider dziewiątki – Wicekapitanowie szóstki i trzynastki są w Świecie Ludzi.
- Z dwunastki też nikt nie przyszedł... – Rozejrzał się Ukitake
- ...Kiedy to cholerne zebranie się zacznie, he? – Zaczął narzekać Zaraki
- Wszechkapitana Yamamoto nadal nie ma... - Zaczęła się martwić Momo – Może coś się stało
- Merukio!! – Rozległ się krzyk Genryūsaia za ścianką
- A jednak wszystko w normie… - Zaśmiał się Shunsui

Po kilku minutach do pomieszczenie wszedł wreszcie wszechkapitan Yamamoto w towarzystwie Sōko. Starzec zajął swoje miejsce, po czym uderzył drewnianą laską o ziemie. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, atmosfera powagi została zburzona głośnym westchnięciem Merukio.
- Zacznijmy... - Zarządził Genryūsai - ...Nadzwyczajne zebranie kapitanów Trzynastu Oddziałów Obronnych!
- Najwyższa pora... - Mruknął pod nosem Zaraki
Wszechkapitan ponownie uderzył laską o ziemię, a cisza, która zapanowała w sali ponownie została zburzona przez Merukio, który począł nucić zasłyszaną ostatnio piosenkę pod nosem. Yamamoto milczał chwilę, jednak westchnął głęboko; wydawało się, że zwyczajnie nie miał już siły na poprawianie swojego nowego wicekapitana.
- Zapewne każde z was wie... – Rozpoczął lider Gotei 13 – ...że ostatnio na terenie Soul Society miały miejsce brutalne ataki na Shinigamich z całego Seireitei. Bliżej znane mogą wam być sprawy kapitan Suì-Fēng czy kapitana Kuchiki, jednakże musicie wiedzieć, że to nie jedyne ataki.
- Aa...? – Zdziwił się Shinji – Było ich więcej?
- Zgadza si- - Rozpoczął Sōko, jednak ponownym uderzeniem laski Genryūsaia został przywrócony do porządku
- Owszem. W nocy zaatakowane zostały biura Korpusu Kidō. – Odpowiedział wszechkapitan
- Korpusu Kidō? – Hitsugaya był wyraźnie zdziwiony – Po co ktoś ich atakuje? Wydawało mi się, że wrogowi zależy jedynie na osłabieniu głównej linii obronnej Soul Society...
- Kapitanie 10. Oddziału, Hitsugayo Tōshirō... - Uniósł głowę Yamamoto - ...Będziesz miał okazję zapytać winowajcę osobiście.
Wśród zebranych zapanowało absolutne zdziwienie. Wiadomość ta wytrąciła nawet Merukio z jego wiecznie dobrego nastroju.
- Wprowadzić oskarżonego! – Zawołał Genryūsai
Kolejne uderzenie laski o podłogę; w jednym momencie gigantyczne wrota sali obrad 1. Oddziału otworzyły się. Ostre światło wschodzącego słońca rozjaśniło podejrzenie, tworząc na podłodze pięć cieni biegnących między dwoma rzędami Shinigamich. Wprowadzony został mężczyzna w standardowym stroju Shinigami. Ręce miał spięte kajdanami za plecami. Prowadzony był przez czworo strażników wydelegowanych przez Centralę 46. Jedna para trzymała podejrzanego za ramiona, druga z przygotowanymi Zanpakutō szli tuż za jego plecami.
- Zatem co masz nam do powiedzenia... - Genryūsai łypnął okiem na podejrzanego – Jedenasty oficerze Dwunastego Oddziału, Sayōmaru Nibi...

011. DUSK҂ ~Part 2~[]

- Zatem co masz nam do powiedzenia.... - Yamamoto zerknął w kierunku podejrzanego – Jedenasty oficerze Dwunastego Oddziału, Sayōmaru Nibi...
Pochylony mężczyzna uniósł lekko głowę. Uśmiechał się. Nie był wcale podobny do osoby, która grasowała w rezydencji rodu Kuchiki lub na ulicach Karakury; był wysokim, średniej budowy Shinigamim o ciemnofioletowych, ciemnych włosach i czerwonych oczach. Nie miał już na sobie specyficznej dla członków IBRS narzuty ani Zanpakutō przy pasie.

Sōko nie uśmiechał się już; miał dosyć posępną minę. Otworzył swoje złote ślipia i zerknął w kierunku.
- Kim jest... - Zaczął poważnym głosem Merukio – Ten człowiek?
- Sayōmaru Nibi.
Głos nie pochodził od żadnego z kapitanów ani ich zastępców. Niektórzy z zebranych zaczęli rozglądać się po sali. Tuż nad kapitanami, w powietrzu, do góry nogami stał niewysoki chłopak. Zrobił on kilka kroków, po czym używając Shunpo pojawił się w punkcie, między dwoma szeregami kapitanów, wszechkapitanem a wprowadzonym skazańcem. - Dowódca Korpusu Kido – Przedstawił się chłopak – Kirigakure Ondai.
Miał on na sobie tradycyjne Shihakushō, na które narzucony był płaszcz, taki sam, jaki nosił Tessai za czasów życia w Soul Society, z tym, że ten Ondaia był w kolorze ciemnego karmazynu. Włosy miał ciemne, półdługie, przypominające nieco włosy Merukio, jednak na prawej stronie miał zielony symbol, identyczny, jak linie, które pojawiają się przy dłoniach użytkownika na początku Roppō Fūjin. Miał również ułożone specyficzne różki, takie, jak 110 lat temu nosili Hachigen i Tessai. Twarz miał bladą, a oczy podkrążone i bardzo ciemne, prawdopodobnie koloru ciemnozielonego. Swoją katanę nosił zaczepioną o biały, przewiązany w pasie, pod płaszczem pas. Pokrowiec na miecz był koloru granatowego, z dwoma żółtymi pasami przy rękojeści.
- Ten człowiek jest oskarżony na zorganizowanie trzech ataków na terenie Seireitei, a także za nielegalne badania nad wskrzeszaniem i ubezwłasnowolnianiem Shinigami i Arrancarów.
Wiadomość o eksperymentach związanych z umarłymi zaszokowała obecnych kapitanów jeszcze bardziej. Było to najgorsze tabu, jakie istniało w Soul Society. - Sayōmaru Nibi... - Yamamoto odezwał się do oskarżonego - ...Jeżeli chcesz uzyskać ułaskawienie i jeszcze w tym tysiącleciu ujrzeć światło słońca, powiedz, kto zaatakował Kuchiki Byakuyę i Suì-Fēng.
- W tym tysiącleciu...? – Nibi spojrzał pełnymi obłędu oczami na wszechkapitana – Obawiam się... Że nie ma takiej opcji!!
W jednej chwili szalony naukowiec wyrwał się ochroniarzom, po czym siłą dłoni rozerwał drewniane kajdany. Sayōmaru ruszył w kierunku Yamamoto, jednak nim jakikolwiek kapitan zdołał zareagować, Kirigakure pojawił się w powietrzu za plecami niebezpiecznego Shinigami. - Bakudō #63, Sajo Sabaku!
W jednym momencie uciekinier został skrępowany świetlistymi łańcuchami, jednak jak się okazało, Ondai nie poprzestał na tym.
- Bakudō #99, Kin!
W jednym momencie Nibi został uziemiony przez dwa czarne pasy, które w jednym momencie rozbiły wiążące go do tej pory łańcuchy Kidō.

To, co wydarzyło się na tym zebraniu było naprawdę niespotykane. Pierwszy raz w ponad dwutysięcznej historii Soul Society doszło do takiego incydentu. Dodatkowo, nie często widuje się pokaz wysoko poziomowego Kidō używanego bez wypowiedzenia jakiejkolwiek inkantacji. Jeszcze tego samego dnia Sayōmaru został skazany na 15.500 lat więzienia...

Akt II[]

012. Bloody Slaughter and White Wine[]

Pierwsze promienie wschodzącego sprawiały, że leżące gdzieniegdzie kupki śniegu wydawały się lekko świecić. Podobnie było z trzymanym przez tajemniczego przybysza w dłoni kieliszkiem białego wina. Mężczyzna siedział w oknie, trzymając nogę założoną o kolano.

Kurosaki natychmiast zareagował na przybycie nieznajomego. Gwałtownym ruchem obrócił się w jego kierunku.
- Hajimemashite[2]... - Nieznany osobnik zeskoczył na podłogę pokoju, po czym lekko pochylił się w geście szacunku
- Kim ty...!? - Ichigo wydawał się nie bardzo wiedzieć, jak zareagować
- Nazywam się Mephisto... - Syknął mężczyzna w białym stroju - Kurosaki Ichigo... Obawiam się, że będziemy musieli udać się w jedno miejsce.
- Nigdzie się nie wybieram, za to dopilnuję, żebyś wpełzł pod ten sam kamień, spod którego wylazłeś...! - Rudowłosy chłopak zaczął instynktownie szukać Odznaki Zastępczego Shinigami, jednak poszukiwania w tylnych kieszeniach spodni zakończyły się niepowodzeniem
- Czyżbyś czegoś szukał? - Spytał lekko podchwytliwie Mephisto
W dłoni, w której dotychczas trzymał kieliszek jak gdyby nigdy nic pojawiła się poszukiwana przez Ichigo odznaka.

Tajemniczy mężczyzna zdjął cylinder, po czym zrobił kilka kroków w stronę zdezorientowanego Ichigo.
- Nie lubię się powtarzać... - Przybysz położył dłoń na ramieniu Kurosakiego, po czym zbliżył twarz do jego ucha - Kurosaki Ichigo, musisz udać się ze mną w pewne miejsce...
Rudowłosy Shinigami odepchnął mężczyznę ręką. Wyraźnie miał ochotę siłą wyciągnąć od niego informacje, kim jest i co tutaj robi, jednak z jakichś przyczyn nie próbował tego. Na jego twarzy malowała się złość i niepewność, a jednak mimo tego, że nawet bez Odznaki mógłby spróbować coś zrobić, po prostu stał.
- Dokąd niby chcesz mnie zabrać? - Krzyknął Kurosaki
- "Dokąd", przyjacielu!? - Uniósł się Mephisto, wyrzucając dłońmi spoza swojej pelerynki - Na samo dno piekła!!

W jednym momencie spod peleryny zielonookiego mężczyzny zaczęły masowo wylatywać obiekty, przypominające nietoperze z czarnych płomieni. W szybkim tempie wypełniły one pokój, po czym zniknęły razem z Ichigo i Mephisto. Jedyne, co po nich zostało, to stojący na parapecie, napełniony do połowy kieliszek białego wina...

Tymczasem w Soul Society zgromadzeni na zebraniu kapitanowie i wicekapitanowie wracali do baraków swoich dywizji. Ze względu na atak Nibiego, pewne procedury, przedstawiciele niektórych oddziałów, w tym także i powracającego właśnie do swoich baraków Oddziału 10., mogli opuścić 1. Oddział dopiero, kiedy księżyc wisiał już na niebie. Tego wieczoru nie było widać ani jednej gwiazdy; niebo wydawało się puste. Widać było tylko ogromny, biały księżyc. Pełnia.
- Kapitanie~ - Wzdychała słabo Matsumoto
- Co się stało? Wszystko w porządku - Odwrócił się do idącej za nim kobiety Hitsugaya.
Rangiku była blada, wyglądała, jakby miała zemdleć.
- Chodźmy już~ te formalności były takie nudne~ - Rzuciła, z wyrazem twarzy, który całkowicie udowadniał, że przed chwilą symulowała
- Matsumoto...! - Zdenerwował się Tōshirō

Dwójka Shinigamich ruszyła dalej przez nocne uliczki Seireitei, tym czasem na niebie ni z tego, ni z owego przy bladym księżycu zaczęła otwierać się Garganta!

013. Outside our Souls[]

- Kurosaki-kun~! – W korytarzu słychać było nawoływania
Słońce wstało już jakiś czas temu. Sprawna i wyleczona Inoue zaczęła rozglądać się po sklepie Urahary, poszukując rudowłosego chłopaka. Niestety, bezskutecznie. Ostatecznie weszła ona do pokoju, z którego Ichigo i Mephisto zniknęli nad ranem.
- Kurosaki-kun? – Zapytała wychylając głowę do pustego pomieszczenia.
Był tutaj. Ichigo... Orihime była w stanie wyczuć jeszcze barwę jego aury, jednak były to zaledwie resztki. Jasnym było, że chłopak był tu jeszcze tego ranka... Jednak gdzie jest teraz? Dziewczyna stała w progu jeszcze chwilę ze smutną miną; dopiero po chwili wysunęła się z przejścia i przymknęła drzwi. Tymczasem na parapecie nadal pozostawał pusty kieliszek, przy którego brzegu promienie słoneczne tworzyły świecącą gwiazdkę.

Ichigo otworzył oczy. Od razu poznał miejsce, w którym się znalazł.
- To przecież teren treningowy Urahary... - Rozglądał się nie wychodząc ze zdziwienia Shinigami – Co my tuta-
- Zamilcz! – Przerwał mu uderzeniem zwiniętym, niewielkim, różowym parasolem w tył głowy Mephisto – To pierwszy przystanek przed celem naszej podróży.
Kurosaki trzymając się chwilę przy uderzonym miejscu mamrotał coś pod nosem. Zanim zdążył powtórzyć pytanie "Kim ty do cholery jesteś?", tajemniczy mężczyzna w bieli zaczął mówić sam.
- Zastanawiałeś się ostatnio... - Odwrócił się tyłem do Ichigo i oparł się o swej parasolce niczym o laskę Mephisto – nad tożsamością swojego poprzedniego przeciwnika, czyż nie?
Ichigo zareagował; podniósł się lekko, jak gdyby faktycznie zaciekawiły go słowa. Mephisto widząc to kątem oka uśmiechnął się, wystawiając swoje nieludzkie kły.
- Zgodnie z twoim tokiem rozumowania... - Zaczął nadal nie patrząc na Kurosakiego ubrany na biało mężczyzna – Nie był to człowiek, Fullbringer, Quincy, Visored, Pusty… Shinigami i Arrancar też nie... Ale nadal nie wspomniałeś o co najmniej trzech rasach.
- Trzech... Rasach? – Zdziwił się chłopak
- Zgadza się... – Pstryknął Mephisto – ...i o jednej mam zamiar Ci teraz opowiedzieć. Pozwól, że... Pamiętasz może, kiedy podczas wyprawy przez Hueco Mundo spotkałeś dawną trzecią Espadę, Nelliel Tu Odelschwanck?
- Nel...? – Kurosaki wydawał się jeszcze bardziej zdziwiony. Doskonale pamiętał małą Nel, ale co ona miała do rzeczy teraz?
- Na przestrzeni dziejów pojawiało się znacznie więcej "przyjaznych Arrancarów", a także dusz z zalążkami mocy Hollowa. Zastanawiałeś się kiedyś, co stałoby się, gdyby taka osoba wydała na świat dziecko z duszą z mocami Shinigami lub właśnie z Shinigamim?

Szok, który namalował się na twarzy Ichigo był aż do niego niepodobny. Chłopak aż otworzył usta ze zdziwienia.
- Oczywiście, związki Arrancara i Shinigami to coś ekstremalnie rzadkiego, najpewniej niespotykanego od dłuuugich tysiącleci... Jednak jeśli mowa tutaj o potomkach Shinigamich i dusz z mocami Pustych?
- Co... - Ichigo nadal nie wychodził z szoku – Czym są... Te istoty?
- "Outsider"![3] – Rzucił niejasno Mephisto – Człowiek, który stał się istną hybrydą Shinigami i Arrancara. Uznawani za Soul Society za "bękarty absolutne", najpewniej absolutnie przezeń wytępione... Ale czy na pewno? Co jeśli Soul Society nie była w stanie wytępić wszystkich?
- Sugerujesz, że osoba, która zaatakowała Rukię to Outsider? – Zaczynał łączyć przedstawione fakty Ichigo
- W żadnym razie! – Rzucił niespodziewanie Mephisto
- W takim razie dlaczego mi o nich mówisz!? – Zirytował się Kurosaki
- Umilknij! – Wskazał w kierunku Ichigo swą parasolką Mephisto -... Odpowiadając na twoje poprzednie pytanie... Mephisto... Nazywam się Mephisto Pheles[4]. Aktualnie; twój najgorszy koszmar... Ale nie czas na gadki-szmatki, Kurosaki Ichigo... Czas na kolejny przystanek w naszej podróży na dno piekła!!

Obaj mężczyźni zniknęli ponownie w fali czarnego ognia, podczas gdy w Soul Society szykowało się coś bardzo niedobrego;
- Rozpocząć inwazję – Odezwał się męski głos do kilku sylwetek stojących za nim.
Garganta rozszerzała się coraz bardziej, torując drogę kolejnym przeciwnikom Soul Society!

014. We can't be ALIVE[]

Czarne płomienie zakryły kompletnie całe pole widzenia Ichigo. Chłopak instynktownie przysłonił oczy nadgarstkami. W pewnym momencie rozległ się drażniący uszy świst, który nie ustępował przez dłuższą chwilę.

Dopiero po kilku sekundach nieprzyjemny dźwięk zniknął, podobnie jak nienaturalnego koloru ogień. Zamiast ich, Ichigo poczuł, iż znalazł się w miejscu, gdzie panowała dosyć mocna ulewa. Chłopak odsłonił oczy, dając ciąg dalszy dziwnym wydarzeniom; chociaż nie wykonał żadnego ruchu ani nie wypowiedział jakiejkolwiek komendy, a jego Odznaka była obecnie w kieszeni Mephisto, był on nie tylko w swoim stroju Shinigami, ale i w formie Bankai.
- Co tu się-! – Rozpoczął gwałtownie Ichigo, jednak ponownie został uderzony otwartą dłonią w tył głowy
- Opanuj się trochę! – Zwrócił mu uwagę Pheles – Rozejrzyj się. Zachowajmy powagę tego miejsca.
Kurosaki dopiero teraz zbadał wzrokiem okolice. Był to duży cmentarz, jednak nie widział go nigdy wcześniej. Niebo miało niebiesko-zielony, kolor; chociaż chmur nie było, ulewa trwała. Wartym wspomnienia było, że widoczne nie było ani słońce, ani księżyc.
- C-... Cmentarz? – Zdziwienie Ichigo odkąd zabrał go Mephisto rosło z każdą sekundą – Co my tu do jasnej cholery ro-!
Tym razem Mephisto zareagował inaczej; mężczyzna stojąc pod swoją różową parasoleczką przyłożył jedynie palec wskazujący do swych uśmiechniętych ust
- Ćśś... - Syknął Mephisto wyciszając Kurosakiego, po czym zabierając palec sprzed ust wskazał nim przed siebie
Chociaż cmentarzysko wydawało się być zupełnie puste, przy jednym z nagrobków stało troje ludzi. Jeden wysoki mężczyzna i dwie mniejsze postacie, najprawdopodobniej dzieci. Ojciec miał opuszczoną głowę, a dwie nieduże postaci bardzo płakały. Stali dosyć daleko, a ich twarze trudno było rozpoznać. Mężczyzna stał pod bardzo niekorzystnym kątem, natomiast dzieciaki miały twarze aż popuchnięte od łez.
- Co... Co tu się stało...? – Ichigo w jednym momencie uspokoił się i wyciszył. Zrobiło mu się żal tamtej trójki, widocznie opłakującej kogoś bliskiego
- "Co się stało?", powiadasz... - Mephisto zbliżył się do Kurosakiego, naciągając nieco cylinder na oczy – Cóż, to właśnie jest cmentarzysko; ludzie przychodzą tutaj pożegnać się ze zmarłymi bliskimi i rodziną.
Widok rozpaczających dzieciaków w kapturach sprawiał, że absolutnie każdy, kto jest choć w minimalnym stopniu wrażliwy na krzywdę i ból innych poczuje ścisk na sercu.
- ... ...Dlaczego tu jesteśmy? – Cały gniew i zakłopotanie Kurosakiego wydawały się zniknąć. Teraz był jedynie przejęty losem tamtej rodziny – Kim są... Ci ludzie? Po co mi ich pokazujesz?
- "Kim są"? "Po co"? – W jednym momencie Pheles ruszył na przód, uśmiechając się tak szeroko, że ponownie widać było jego wydłużone kły – Chodź ze mną; myślę, że jeżeli nieco podejdziemy poznasz tą trójkę.
Ichigo szedł spokojnie. Zastanawiał się nad tym, jak zareagowaliby jego bliscy, gdyby go zabrakło. Jakież wielkie było jego zdziwienie, kiedy podchodząc całkiem blisko nagrobka, rozpoznaje w płaczących dzieciach swoje siostry, a w mężczyźnie stojącym twarzą do drzewa swojego ojca.
- Tata! Yuzu! Karin! – Wykrzyczał Kurosaki.
Miał ochotę podbiec do niech jeszcze bliżej, jednak przeszkodził mu w tym silny chwyt za ramię Mephisto.
- To na nic – Pheles momentalnie spoważniał, jak gdyby faktycznie posmutniał – Nie słyszą się. Nie mogą Cię też zauważyć.
Ichigo odtrącił rękę ciemnowłosego mężczyzny i odwrócił się w jego kierunku.
- Co tu się do diabła dzieje!? – Kurosaki chwycił dłońmi barki Phelesa
- Przeczytaj napis na nagrobku. – Rzucił chłodno Mephisto ponownie naciągając cylinder na oczy

Nie trudno było się domyślić, jaki napis widniał na płycie. "Ichigo Kurosaki". W jednym momencie bezradność i gniew Ichigo wzięły górę. Chłopak zamachnął się mieczem w kierunku Mephisto, jednak ten gołym nadgarstkiem zablokował cios, sprawiając, że fragment Tensy Zangetsu odłamał się i poleciał w nieznanym kierunku. Mimo to, na Kurosakim nie wywarło to żadnego wrażenia; nie to było dla niego teraz najważniejsze.
- Co tu się do ciężkiej cholery dzieje!? Mephisto!? – Wrzeszczał wyprowadzony z równowagi Ichigo
- Dokładnie takiego chcę Cię teraz widzieć! – Niespodziewanie ożywił się i szeroko uśmiechnął Pheles – Nie wiesz, co się stało!? Czyż to nie oczywiste, Ichigo!? Jesteś martwy, zdechły, sztywny, zimny, jesteś trupem!! A nieco dokładniej... Trafiłeś do piekła!!

Nim Kurosaki zdołał jakkolwiek zareagować, rządek czarnych płomieni nie tylko oddzielił go od Mephisto, ale najwyraźniej przeniósł w kolejne miejsce.

015. I can't kill you one more time[]

Długi ciemny korytarz... Wydawał się on biec wzdłuż gigantycznego kręgosłupa, gdyż właśnie z tym najłatwiej byłoby skojarzyć bladą linię przeprowadzoną przez środek sufitu. Dodatkowo, odchodziły od niego kolce utrzymujące ciemne ściany, których nie sposób było nie wziąć za żebra.

Po zdawałoby się nieskończonym tunelu wlokło się echo kroków. Jedna... Nie. Dwie osoby. Szły one jedna za drugą, szybkim krokiem.
- To NIE JEST nasza sprawa, Lily - Odezwał się męski głos osoby z przodu
- Kyōhei, zrozum! - Idąca za nim dziewczyna wydawała się go do czegoś przekonywać - Musimy im pomóc!
- Lily... - Mężczyzna zatrzymał się - Nie ingerowaliśmy podczas całego tego burdelu z Aizenem; nie powinniśmy u teraz.
- Ale...! - Lily nie dawała za wygraną
- Soul Society... - Usłyszała w odpowiedzi - Zostało zaatakowane, a my NIC nie możemy z tym zrobić.
_ _ _
Chwila omdlenia... Ichigo zaczął powoli otwierać oczy. Dopiero po chwili, gdy ujrzał znajomy sobie widok zerwał się z pozycji leżącej do siedzącej. Znał doskonale miejsce, w którym się znajdywał. To był jego wewnętrzny świat. Ale... Co on tu robi? Jak to się stało? Co wydarzyło się chwilę temu?

Tym razem czarne płomienie Mephisto zadziałały zupełnie inaczej. Kiedy tylko pokryły jego ciało, Kurosaki poczuł dziwne ciepło bijące w jego głowie, po czym osunął się na kolana i stracił przytomność... Rudowłosy chłopak wstał i otrzepał się. Miejsce to wyglądało prawie tak jak niegdyś - ponownie znajdowały się tu sięgające chmur wieżowce, jednak ulice na dole przemieniły się w rwące potoki, zakręcające gdzieś między budynkami, gdzieś na wysokości 2 piętra.
- Co tu się... - Zaczął Kurosaki rozglądając się nadal dookoła
- Ichigo! - Odezwał się nagle zza jego pleców głos Mephisto
Rudowłosy chłopak bez najmniejszego zastanowienia obrócił się za siebie natychmiast atakując mieczem. Pheles jednak zatrzymał cios... Nadgarstkiem! Tym razem jego wygląd zmienił się. Miał na sobie coś w rodzaju płaszcza. Zniknął również jego cylinder.
- Tsk, tsk, tsk... - Uśmiechnął się pod nosem Mephisto - Twój miecz nie był w stanie nawet zagnieść mi mankietu... Szkoda...
Tajemniczy mężczyzna wyciągnął dłoń ku głowie Kurosakiego. Chłopak instynktownie przestał napierać mieczem w stronę Phelesa i odskoczył.
- Ach, Ichigo... - Rozłożył dłonie Mephisto, z którego twarzy nadal nie schodził kpiący uśmiech - Tak daleko Ci do ojca... Jesteś potwornie naiwny, a twoje reakcje są o co najmniej kilka sekund opóźnione...
- O czym ty gadasz...? - Kurosaki nie opuszczał gardy
- Jeszcze nie rozumiesz? - Pheles łypnął spode łba w stronę nastolatka - ON już tu jest...
- O kim... Ty do cholery gadasz!? - Ichigo po raz kolejny stracił cierpliwość
- Yo~... - Usłyszał za sobą znajomy głos Ichigo - Dawnośmy się nie widzieli... Królu...
Nie było opcji, aby to była pomyłka. Głos, sposób mówienia, barwa aury, którą Kurosaki poczuł dopiero teraz... To musiał być jego wewnętrzny Pusty! Ichigo natychmiast wyprowadził cios za siebie, podobnie, jak w momencie gdy kilka chwil temu zaatakował Mephisto. Dopiero gdy spojrzał na stojącą za sobą osobę, w której boku tkwił jego Zanpakutō, doznał istnego szoku.
- Haha, brawo, brawo~ - Pheles klaskał w dłonie niczym w teatrze oglądając całe zajście - Byłeś pewien, prawda? Usłyszałeś go... Poczułeś go... Poznałeś go... "To musiał być Hichigo, czyż nie"!? ... Zatem, Kurosaki... Powiedz mi... Dlaczego w tym momencie dzierżysz miecz, tkwiący w boku Twojego przyjaciela?
Ichigo był w wystarczającym szoku, aby zaczęły trząść mu się ręce. Nie był w stanie do końca uwierzyć w to, co właśnie zrobił. Nie podnosił wzroku; nie chciał widzieć twarzy przebitej osoby. Wolał nie być pewnym, że to właśnie on stał się jego ofiarą, chociaż nic nie wskazywało, aby to miał być ktokolwiek inny.
- ...Ichi-go... - Wydukał znajomy Kurosakiemu, gruby, męski głos
Słowa te zniszczyły całą i tak niewielką nadzieję Ichigo, jakoby mógłby być to jedynie zwidy czy też jakaś cholerna iluzja... Miecz, który wbił się w bok, tkwił aż na wysokości pępka. Krew powoli spływała po spodniach trafionego mężczyzny, skapując na szyby wieżowców
- ... ... Chado... ... !! - Dopiero w tym momencie rudowłosy chłopak spojrzał w twarz przeciętego przyjaciela.
Z jego ust spływała pojedyncza smuga krwi. Rana była bardzo poważna, nawet dla takiej osoby jak Yasutora.
- Ichigo... ... Dlaczego...? - To były ostatnie słowa Sado, nim bezwładnie upadł do tyłu.
Tkwiący w jego ciele miecz osunął się na ziemię. Przerażony Ichigo spojrzał na dłonie, na których cały czas znajdowała się krew tak bliskiego mu przyjaciela.
- Aach~! Cóż za cudowne przedstawienie! - Nie przestawał klaskać Mephisto
Kurosaki nie zniósł tej drwiny. W jednej chwili zapominając o wszystkim chwycił leżący pod jego nogami miecz i wyskoczył w powietrze, szarżując w kierunku Phelesa. Był już niezwykle blisko przeciwnika. Nie było mowy o pomyłce, kiedy dosłownie w ułamku sekundy Mephisto oddalił się, używając czegoś jak Shunpo czy Sonido. Nie byłoby to nic strasznego, gdyby nie fakt, że tym samym odsłonił na cios Kurosakiego kolejną osobę... Inoue. Było zbyt późno, do wycofania ciosu, jednak wystarczająco wcześnie, aby Ichigo miał pełną świadomość tego, co robi, w momencie, kiedy zimna stal czarnej katany przeszła przez bark dziewczyny, zatrzymując się przy sercu.
- I-... ... - Ichigo z przerażenia miał przeszklone oczy - INOUE!!
- Ku-... Ro-... Saki-... Kun... - Twarz dziewczyny była pokryta krwią i łzami - Dlacze-... go...
Podobnie jak Yasutora, dosłownie chwilę później dziewczyna osunęła się bezwładnie na ziemię. Nim Ichigo zdołał się choć w najmniejszym stopniu otrząsnąć, poczuł dźgnięcie z tyłu pleców. Ponownie nie było mowy o pomyłce; między jego łopatkami tkwiła niebieska strzała Quincy.
- I... Ishida! - Obrucił się gwałtownie rudowłosy, faktycznie dostrzegający przy ciele Sado Uryū, który mierzył do niego z łuku
- Nie mam pojęcia co Ci odbiło, Kurosaki... - Głos Ishidy był śmiertelnie poważny- ...ale po tym co zrobiłeś, nie zamierzam pozwolić Ci odejść stąd żywemu!

016. Invasión[]

- I-... Ishida! – Ichigo zupełnie zdezorientowany odwrócił się w kierunku Uryū
- Nie mam pojęcia, co Ci odbiło, Kurosaki... – Spojrzał na przyjaciela spode łba Quincy - ...ale po tym, co zrobiłeś, nie zamierzam pozwolić Ci odejść stąd żywemu!
- Haha! Brawo~! Brawo~! – Wówczas kilkanaście metrów za plecami Kurosakiego pojawił się Mephisto, który siedząc na widocznie wygodnym, zdobionym krześle klaskał w dłonie z szerokim uśmiechem na twarzy – Przedstawienie tak cudowne, że aż nie chce się oderwać od niego wzroku!
Gniew wziął górę nad Ichigo. Chwycił mocno w dłoni rękojeść Zangetsu i wyskoczył w kierunku Phelesa, zdeterminowany, aby skrócić go o głowę.
- Mephisto!! - Wrzasnął szarżując w jego kierunku Kurosaki
- Tsk! Naprawdę nie wiem, czy jesteś tak głupi, czy tak naiwny – Burknął pod nosem Mephisto, po czym ponownie szeroko uśmiechnął się wstając z siedzenia – Ichigo-san!!

Garganta powoli rozszerzała się nad nocnymi alejami, po których kroczyli niczego niespodziewający się Shinigami.
- Rozpocząć inwazję – Odezwał się głos postaci stojącej zupełnie z tyłu, tak, że cały jej wizerunek zasłonięty być przez cień
- Thehehe! – Zaśmiał się jeden z osobników kucających z przodu – Czekać tu, hołoto! Mam zamiar osobiście dopilnować, aby nasza malutka wizyta była zupełną niespodzianką dla tych pomyleńców w czarnych szlafrokach!
Chwilę później oddalił się, używając techniki przypominającej Shunpo, po czym pojawił się przy alarmowej kołatce, przy której wartę pełniła dwójka niższej rangi Shinigamich.
- Siemanko, Shinigami! – Parsknął pojawiając się chwilę później za ich plecami ten sam osobnik
- Kto to! – Natychmiast zareagowała dwójka, wyciągając swoje Zanpakutō i odwracając się za siebie.
Nim zdążyli cokolwiek zrobić, wysoka postać ścisnęła ich twarze w dłoniach i podniosła ich na nich.
- Kim... Kim ty jesteś!? – Wiercił się jeden z Shinigamich
- Jesteś irytujący. Zamknij się i zdychaj. – Rzucił najeźdźca, ładując w tej samej dłoni, w której trzymał Strażnika czerwone Cero.
Promień był na tyle silny, aby roztrzaskać czaszkę i wypalić większość twarzy ofiary, powodując jej momentalny zgon.
- Jesteś... Arrancarem!? – Odezwał się z przerażeniem w głosie drugi Strażnik
- No raczej – Syknął jadowicie bezlitosny mężczyzna – A jak Ci się niby zdaje!?
W tym momencie drugi Shinigami podzielił los pierwszego, ginąc natychmiast trafiony czerwonym promieniem. Z ciał leżących na drewnianej dobudówce powoli ściekała krew. Skapywała ona powoli poza barierkę.
- Banda idiotów. – Zaśmiał się jeden z najeźdźców – Ale teraz są już nic nie wartym truchłem! Przynajmniej nie zepsują nam wejścia!
- Horuma! – Pojawił się za nim kolejny najeźdźca – Miałeś pozbyć się ich w miarę możliwości po cichu.
- Hiyoke... - Morderca wyraźnie nie był zadowolony z przybycia kompana – Zamknij paszczę i chodź. Nie ważne, w jaki sposób pozbyłem się tych śmieci. Ważne, że nie będą już kłapać jadaczkami, a my jesteśmy pewni, że nikt nie zepsuje nam niespodzianki.

Horuma był chłopakiem o bladej skórze. Był dosyć wysoki, miał bladozielone włosy z ostro-czerwonym kosmykiem na grzywce. Pozostałość po masce Hollowa była niemal identyczna jak u Luppiego, nie tylko pod względem wyglądu, ale i położenia. Hiyoka dla odmiany był dosyć mocno opalony, o ile nie był innej karnacji. Był jeszcze wyższy od Horumy. Miał specyficznie luźny spód stroju. Pozostałość maski Hollowa przypominała białe okulary, zachodzące na całe oczy i brwi.

Obydwie postaci natychmiast powróciły do reszty, skupionej na brzegu Garganty.
- Wróciliśmy~ - Przeciągle rzucił Hiyoke
- Tsk! Baran... - Burknął pod nosem Horuma – Dureń i pozer w dodatku...
- Nie obchodzą mnie wasze osobiste relacje – Nadal pozostająca w cieniu osoba odezwała się swoim grubym głosem. – Zaczynajmy. Pamiętajcie, nie liczy się to, jak walczycie. Macie w jak najdłuższym czasie wykończyć jak najwięcej Shinigamich!
Po tych słowach, cała grupa zniknęła, aby pojawić się na uliczkach Soul Society!

017. Introduction to Cөmbate[]

Grupa kilkorga Arrancarów na rozkaz nadal bezimiennego przywódcy wyskoczyła z Garganty w kierunku praktycznie opustoszałych uliczek Seireitei. Na tle czarnego, nocnego nieba ich białe stroje wyglądały z daleka jak spadające gwiazdy. Ostatecznie każdy z nich trafił do innej uliczki. Cel był jasny – wykończyć jak największą liczbę Shinigamich w jak najdłuższym czasie... Tylko po co? Hiyoke spadł na ziemię. Rozejrzał się dookoła, po czym zaczął z uśmiechem wypatrywać któregoś z wyższej rangi Strażników Śmierci.
- Jestem tu sam jak palec~ Żaden nie przywita mnie tu bywalec? – Nieudolnie rapował Arrancar
Niespodziewanie jego wątpliwej jakości występ został przerwany przez pędzący w jego kierunku złoty bicz. Atak został z łatwością zatrzymany przez najeźdźcę samym jedynie nadgarstkiem.
- Ten rodzaj Zanpakutō...
Oraz ta specyficzna rozdwojona aura – Wyraźnie ucieszył się Hiyoke – Nie ma co do tego wątpliwości... Faktycznie, w chwilę później zza rogu wyłoniła się sylwetka osoby, której oczekiwał - Kapitanie Trzeciego Oddziału... Rōjūrō Ōtoribashi...

W nieco innej alejce wylądował Horuma. Zielonowłosy chłopak natychmiast zaczął wyszukiwać wzrokiem jakiegoś przeciwnika. Nie ważne jakiego, byle byłby silny. Im bardziej, tym lepiej. Niestety, los przyniósł mu rozczarowanie, gdyż uliczka, którą sobie wybrał wydawała się zupełnie pusta. Zmusiło go to do wyruszenia w jednym kierunku, w nadziei, na napotkanie kogoś, kto mógłby wzbudzić jego zainteresowanie.

Szedł i szedł przed siebie, jednak wciąż towarzyszył mu jedynie księżyc. Ostatecznie na horyzoncie spostrzegł sylwetkę Shinigamiego. Arrancar uśmiechnął się, w nadziei, że wreszcie będzie mógł zaspokoić swoją rządze mordu. Ku jego rozczarowaniu, Shinigamim okazał się zwykły wartownik, zupełnie nieprzygotowany na atak najeźdźców. Radość natychmiast zniknęła z twarzy Horumy, ustępując miejsca grymasowi zażenowania i pogardy.
- A-Arrancar!? – Przerażony wartownik wyciągnął swój miecz i skierował go w stronę nieproszonego gościa – Zatrzymaj się! S-Stój tam gdzie stoisz!! Słyszysz!?
- Stul dziób – Horuma najzwyczajniej w świecie przeszedł obok Strażnika trzymając ręce w kieszeni – Rzygać mi się chcę, kiedy widzę żałosne jednostki twojego pokroju.
Kiedy skończył mówić, na ciele wciąż zdezorientowanego Shinigamiego pojawiła się głęboka rana, biegnąca od lewego barku, aż pod ostatnie żebro. Strumień krwi trysnął ku blademu księżycowi.
- Tch! – Parsknął Arrancar, zatrzymując się i z całej siły kopiąc głowę nieprzytomnego przeciwnika – Bezwartościowy śmieć. Wtedy stało się coś, co sprawiło, że nawet Horuma podniósł swoją dotychczas zwieszoną głowę ku niebu. Aura tak potężna, że przytłaczała nawet kogoś takiego jak on… Mimo to nie wprawiło go to w trwogę czy też zakłopotanie, o strachu nie wspominając; chłopak uśmiechnął się szeroko i zaczął rozglądać w poszukiwaniu źródła przytłaczającej energii
- No, no, no~ ...- Szukał wzrokiem jakiejkolwiek sylwetki – Wygląda na to, że jednak są tutaj ludzie godni uwagi... Dalej! Rusz dupsko i wyleź ze swojej nory... Mam zamiar osobiście i bardzo dokładnie pozbawić cię 90% organów wewnętrznych!
Z jednej z bocznych alejek wyłoniła się wysoka postać. Całe to przytłaczające Reiatsu należało właśnie do niej. Jej krok był powolny, a jednak stanowczy.
- Ooo~? – Odezwał się grubym, chrypliwym głosem – Wygląda na to, że ktoś tu zabłądził...
- Ken-chan! – Odezwał się dziecinny głos zza pleców Shinigamiego, po czym na jego barku pojawiła się nieduża dziewczynka – Jestem zmęczona! Wracajmy już!
- Poczekaj chwilę, Yachiru... - Wyszczerzył się Zaraki – Ty! Jesteś silny?
- Zamknij się wreszcie i sam to sprawdź – Nadal uśmiechał się szeroko Horuma
W chwilę później ich katany skrzyżowały się. Horuma może nie wyglądał, jednak z łatwością dotrzymywał kroku Kenpachiemu, który napierał na niego ze swoim mieczem.
- Nie dbam o to, kim jesteś ani co tu robisz – Oznajmił sucho Shinigami – Walka to walka.
- Proszę, proszę – Z twarzy Arrancara nie znikał kpiący uśmieszek – Cholerna racja, Shinigami...
- Kapitan 11. Oddziału, Zaraki Kenpachi! – Wykrzyczał do przeciwnika kapitan
- Arrancar, Horuma! – Odpowiedział zielonowłosy – Nie licz na jakąkolwiek litość!
- Tak samo! – Wrzasnął Kenpachi

Podczas kiedy dwójka Arrancarów zajęła się atakiem bezpośrednim, kolejna, trzecia osoba postanowiła uderzyć w nieco inny sposób. Tym razem była to kobieta, o długich, rozczochranych, rudych włosach. Pozostałość po masce zajmowała większą część lewej strony głowy, a także lewe oko. Spod maski, na tle rudych włosów pojawiała się kępka nieułożonych blond włosów. W miejscu oka, jak zazwyczaj u Hollowów widniała dziura, jednak kontur oka nadal pozostawał widoczny, co więcej, połyskiwało ono lekkim, czerwonym światłem.

Rudowłosy Arrancar wystawił pięść przed siebie, po czym wystrzelił z niej wiązkę pomarańczowego Cero. Wiązka promienia odbijała się w jeziorku, nad którym przeleciała, aż w końcu trafiła w dach Ugendō Ukitake, który prawie natychmiast zajął się ogniem.
- Heh~ - Westchnęła z uśmiechem dziewczyna – Wychodzi na to, że mam szczęście. Jednego mniej.
Ledwie skończyła zdanie, kiedy przy jej policzku wprost znikąd wyrosło ostrze miecza. Tuż za nią stał Jūshirō, dzierżąc w dłoniach swój uwolniony Zanpakutō.
- Szukasz tutaj czegoś, Arrancarze? – Zapytał z śmiertelnie poważną miną Ukitake
- Ano szukam, staruszku... - Odparła jak najbardziej spokojnie umiała – Coś mi mówi, że to nawet ciebie szukam... Kapitanie Trzynastego Oddziału, Jūshirō Ukitake...
Ukitake nie odpowiadał. Nie drgnął nawet. Dopiero po chwili najeźdźczyni odepchnęła grożące jej ostrze, odskoczyła na pewną odległość i wyciągnęła swój miecz.
- Wielka szkoda, staruszku – Uśmiechnęła się – Obawiam się, że będę musiała skrócić cię o głowę...
Tymczasem w wewnętrznym świecie Ichigo, rudowłosy chłopak ładując przy swym Zanpakutō Getsugę Tenshō pędził w kierunku Mephisto!

018. I MUST Ҟill You Ѳne More Time[]

- Mephisto!! – Rozległ się krzyk zdeterminowanego Ichigo Rudowłosy chłopak był już gotowy do wystrzelenia w kierunku Phelesa Getsugi Tenshō, kiedy zupełnie nagle mężczyzna, który do tej pory praktycznie nieruchomo siedział w miękkim fotelu zniknął. Nim Kurosaki zdążył jakkolwiek zareagować, usłyszał specyficzny dźwięk... To Mephisto złapał gołą dłonią ostrze jego Zanpakutō! Co więcej, ostrze było już pokryte płomieniem czarnego Reiatsu Getsugi Tenshō
- Yare yare... - Westchnął Mephisto – Kurosaki-san, ten atak nie nadaje się do prawdziwej walki...
Wciąż uśmiechnięty Pheles nadal trzymając ostrze Zangetsu przerzucił Ichigo nad głową, po czym cisnął nim o ziemię z wprost nadludzką siłą.

Po chwili wbity w ścianę jednego z wieżowców jego wewnętrznego świata Kurosaki ocknął się, jednak pierwszą rzeczą, jaką ujrzał był unoszący się nad nim, celujący w jego kierunku Uryū!
- Ishida! Zaczekaj! – Wyciągnął dłoń w jego kierunku Ichigo
- Licht Regen! – Krzyknął Quincy, po czym wystrzelił w kierunku Shinigamiego kilkaset niebieskich strzał
Czasu było niewiele. Rudowłosy chłopak próbował wstać, jednak cios, jaki otrzymał od Mephisto okazał się na tyle silny, aby mu to uniemożliwić. Dosłownie dwie sekundy, i deszcz strzał łucznika wbił się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu leżał ranny chłopak!

Wydawało się, że po Ichigo nie został nawet ślad, jednak sprytny Shinigami ukrył się wewnątrz wieżowca, do którego w ostatniej chwili wślizgnął się przez uszkodzone okno.
- Cholera... - Syknął pod nosem Kurosaki – Nie mogę zaatakować Ishidy, ale jeżeli czegoś nie zrobię... Muszę coś zrobić, żeby zaatakować Mephisto...
Chłopak nadal zastanawiał się nad kolejnym krokiem, kiedy nagle usłyszał po zewnętrznej stronie budynku okrzyk
- Hadō #88 – Rozległ się głos Phelesa - Hiryū Gekizoku Shinten Raihō!
Wtem jasnobłękitny piorun przemknął tuż obok Ichigo. Zdezorientowany Shinigami jedynie odwrócił się za siebie, po czym ścisnął rękojeść miecza w dłoni. Trząsł się. Był przerażony. Nie wiedział absolutnie, co ma zrobić; jak się zachować? Zaatakować Ishidę? Najpewniej to jedyne wyjście... Ale czy odpowiednie?
- Kurosaki-saaan~! – Nawoływał chłopaka Pheles – Wiem, że siedzisz wewnątrz~!

Głos Mephisto był dla Kurosakiego jak pchnięcie mieczem, prosto w pierś. Wiedział doskonale, że nie może nic zrobić… Jeżeli chce zabić Mephisto, będzie musiał pozbyć się i Uryū...

019. SPELL[5][]

Kurosaki westchnął głęboko. Chwiejnym krokiem zbliżył się do uszkodzonej czarem Mephisto ściany. Pheles stał już nad nią; był gotowy... Oczekiwał wyjścia Ichigo. Był absolutnie pewien, że koniec końców będzie musiał wyjść...

Zanim rudowłosy chłopak ruszył chociaż o centymetr, w odległości parunastu metrów od niego pojawił się Uryū. Quincy przygotował łuk i wymierzył nim w przyjaciela, jednak ten nadal stał w milczeniu, bez ruchu, ze spuszczoną głową.
- To już koniec, Kurosaki – Rzucił chłodno Ishida, celując strzałę w Shinigamiego
Kiedy wydawało się, że Ichigo wprost zastygł w bezruchu, niespodziewanie ruszył używając Shunpo, po czym błyskawicznie pojawił się przed przyjacielem. Nie dał mu absolutnie żadnej szansy na reakcję; pojawił się kilka kroków przed nim, po czym z rozbiegiem wleciał w niego, nadziewając jego klatkę piersiową na czarne ostrze swojego miecza.

- Fantastisch![6] – Zawołał klaszcząc w dłonie Mephisto – Uryū sam powiedział, że to już koniec... Kto by przypuszczał, że miał rację!

Ichigo był z każdą chwilą jeszcze bardziej załamany. Kolejne sekundy przyprawiały go o mocniejsze wstrząsy, rzucające całym ciałem. Chłopak szybko i dosyć głośno sapał, łkając. Pojedyncze łzy spływały po jego policzku. Krew Ishidy spływała strumieniami z rękojeści, obmywając dłonie mordercy. Przebity Quincy oparł bezwładnie głowę o ramię Kurosakiego. Także z ust ściekały mu dwie krwawe smugi.
- K-... Kuro-... Saki... - Wydusił z siebie resztką sił Uryū
Kiedy skończył, jego okulary zsunęły się z jego nosa i spadły pod nogi Ichigo. Roztrzęsiony rudzielec po chwili drżącą dłonią złapał martwego przyjaciela za ramię i wyciągnął z niego swój miecz. Ułożył go wewnątrz wieżowca, obok ściany, po czym z nienawiścią w oczach spojrzał ku otworze w ścianie.
- Mephisto...! – Ryknął w duchu
Ichigo zacisnął zęby. Gniew, nienawiść, furia, smutek, poczucie winy, zdezorientowanie, ból... Wszystko to wprost bombardowało jego ciało i ducha, aż w pewnym momencie, zupełnie nagle... zniknęły. Pozostała jedynie pustka. Kompletna cisza, ani jednej barwy...
- Aach~~ - Westchnął zrelaksowany Pheles, który siedząc w swym miękkim, unoszącym się lekko nad ziemią fotelu popijał Earl Grey[7] z porcelanowej filiżanki – Ciekawe, jak tam się trzyma Kurosaki-san... Coś długo mu tam schodzi... Czyżby postanowił wyprawić kumplowi prowizoryczny pogrzeb w podłodze?

Wówczas z dziury prowadzącej do wnętrza wieżowca, w którym doszło do bratobójczego czynu, ku niebu wystrzelił gigantyczny płomień czarnego Reiatsu. Towarzyszył mu coraz głośniejszy i bardziej przepełniony furią krzyk Ichigo.

- Yare, yare... – Mephisto odłożył filiżankę na trzymany w drugiej dłoni talerzyk – Wygląda na to, że się zaczyna...
Mężczyzna zsunął się powoli z fotela, który tracąc z nim fizyczny kontakt prawie natychmiast rozpłynął się w powietrzu. Wówczas, w jednym momencie wieża czarnego płomienia eksplodowała, wyrzucając z góry pędzącego w stronę znienawidzonego wroga Ichigo.
- Mephisto!!! – Wrzasnął przygotowując się do zadania cięcia
- Ararara~, ten okrzyk już znam – Powiedział Pheles, wyciągając przed siebie dłoń, w której praktycznie natychmiast pojawiła się katana z różową rękojeścią – Mógłbyś być nieco bardziej oryginalny, Ichigo-Saan~!!!
Miecze skrzyżowały się. Chociaż Kurosaki napierał na rywala wszystkimi możliwymi siłami, ten wydawał się blokować go bez większych trudności.
- Kim do ciężkiej cholery jesteś!? – Wykrzykiwał w kierunku Phelesa Ichigo – Czego ode mnie chcesz!? Dlaczego krzywdzisz moich przyjaciół!?
- Kim jestem? – Mephisto wydawał się zdziwiony pytaniem; odwrócił na chwilę głowę od Kurosakiego i przyłożył palec do dolnej wargi, jak gdyby zastanawiał się nad odpowiedzią – Wydaje mi się, że już ci się przedstawiałem, ale pozwolę sobie powtórzyć. Jestem Królem Czasu, Mephisto Pheles!
Razem z końcem zdania, między zetkniętymi mieczami pojawiły się niewielkie, zielonkawe iskry. Niespodziewanie Zanpakutō Ichigo, z resztą podobnie jak on sam został lekko zepchnięty do tyłu. Chociaż Shinigami wciąż czuł, jakby krzyżował miecze ze swoim przeciwnikiem, między ich katanami pojawił się odstęp, jak gdyby unosząca się w powietrzu, niewidzialna bariera. Co ciekawsze, o ile Ichigo wciąż czuł nacisk miecza przeciwnika, Mephisto trzymał miecz zupełnie luźnie, a wręcz zaczął kręcić nim, trzymając za zwisającą z rękojeści wstęgę.
- Hmmm... - Pheles ponownie odwrócił wzrok i zaczął drapać się po karku – Jak tak teraz o tym pomyśleć, to Darjeeling[8] byłby zdecydowanie lepszy...
Kurosaki chciał odsunąć ostrze, jednak wówczas zorientował się, że utknęło ono w powietrzu, jak gdyby wbiło się w niezwykle twardy, niewidoczny materiał. Chłopak próbował szarpać za rękojeść, jednak nie przynosiło to żadnego efektu
- "Władco Wszechrzeczy! Ty, Który Nosisz Ludzkie Imię I Maskę Z Ciała I Krwi! Który Przybywasz Pośród Trzepotu Skrzydeł! Ty, Któryś Prawdą I Umiarem! Zatop Delikatnie Swe Szpony W Ścianie Niewinnych Snów!" – Mephisto nadal obracając swoją kataną wyrecytował donośnym, a jednak spokojnym głosem zaśpiew.

W jednym momencie, Ichigo poczuł lekkie stuknięcie w kark. Zdziwiony chłopak obrócił się. ...Parasolka? Tuż za nim stał Pheles, który z szatańskim uśmiechem przyłożył mu do karku kraniec swojej zwiniętej parasolki! Zaszokowany Kurosaki rzucił pojedyncze spojrzenie na miejsce, w którym chwile temu stał jego przeciwnik...
- Niemożliwe...! – Przeszło Kurosakiemu przez myśl – Żadna żywa istota nie jest w stanie poruszać się z taką prędkością!
Teleportacja Phelesa zupełnie wybiła Ichigo z rytmu; dopiero, kiedy Mephisto odezwał się, do Kurosakiego dotarło, jak wygląda jego sytuacja.
- Hadō #33 – Uśmiechnął się Mephisto – Sōkatsui!

020. Сяімѕѳп Єvєпіпԍ (PART 1)[]

Na lekko zarośniętej trawą ziemi rosła większa i większa kałuża krwi. Zasapany Shinigami stał w nieco zgarbionej pozycji, jakieś kilka metrów od swojego przeciwnika.
- Musisz mi wybaczyć, staruszku Ukitake... – rzuciła rudowłosa Arrancarca do przeciwnika zarzucając miecz na ramię - ...ale wygląda na to, że zamiast skrócić cię o głowę, pozbawiłam cię jedynie ręki.

Faktycznie, lewa ręka Ukitake była ścięta w łokciu. Teraz, jedynie prawa ręka trzymała jedno z ostrzy Sōgyo no Kotowarki, drugie zaś, połączone z pierwszym poszarpanym sznurem brodziło lekko w rosnącej na ziemi plamie krwi z odciętej kończyny kapitana.
- W sumie, spodziewałam się ciut więcej niż zabawy w odbijanie mojego Cero... - Westchnęła dziewczyna – ...ale wygląda na to, że będę musiała zakończyć tą walkę z nienajlepszym mniemaniem o twoich umiejętnościach... Bywa!
Arrancarka wystrzeliła z miejsca z zawrotną prędkością, jednak kiedy wydawało się, że kolejne cięcie przepołowi białowłosego kapitana, nagle, jakby z nikąd odezwał się znajomy głos.
- Takaoni! – W ułamek sekundy po okrzyku, różnobarwny cień stanął na drodze ciosu dziewczyny, jednocześnie odpychając ją i ochraniając Jūshirō
- Ty...? – Na twarzy odepchniętej Arrancarki pojawił się lekki uśmiech
- Kyōraku! – Zawołał ranny kapitan
- Yare Yare – Uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic do przyjaciela Shunsui – Wygląda na to, że chyba zdążyłem w idealnym momencie, co~? Ukitake?

Rudowłosa Arrancarka nie dała starym przyjaciołom dużo czasu do rozmowy; w tym momencie gwałtownie ruszyła z miejsca i skrzyżowała miecze z Shunsuiem.

- Kapitan Ósmego Oddziału, Shunsui Kyōraku, huh? – Rzuciła przez jadowity uśmiech Arrancarka
- Ho~! Wygląda na to, że znasz już moje nazwisko... - Shunsui jak zwykle wydawał się mało poważny – Obawiam się jednak, że nie dane mi było usłyszeć wcześniej twoje...
- Amelia Kei, Arrancar – Warknęła grubym głosem rudowłosa dziewczyna
Po chwili obie postacie odskoczyły od siebie. Były zwarte i gotowe do walki...

Tymczasem, kilka alejek dalej, ktoś pojawił się w ogrodach rezydencji rodu Kuchiki. Był to kolejny Arrancar. Ciężko było powiedzieć cokolwiek o jego wyglądzie; sylwetka i twarz zasłonięte były przez beżową pelerynkę z kapturem. Osobnik poruszał się powoli, jak gdyby spacerował...

W pewnym momencie, gdzieś zza jego pleców coś wystrzeliło w jego kierunku. Arrancar nawet bez odwracania się wysunął jedynie dłoń zza pelerynki, blokując atak samym tylko nadgarstkiem.
- Szczerze mówiąc, spodziewałem się tutaj kogoś z szóstego oddziału, ale... Niekoniecznie ciebie... Renji Abarai... - Rozsunięte segmenty Zabimaru wycofały się i złożyły do pierwotnego kształtu – Gdzie jest... Kuchiki Byakuya?
- Czego tu szukasz? – Zapytał szorstko Renji, zupełnie ignorując słowa przybysza w kapturze – Musisz mieć tupet, żeby przychodzić do rezydencji kapitana całkiem sam...
- Haha! Stary, poczciwy Renji... Więcej siły niż rozumu czy rozwagi – Zakpił Arrancar, odwracając się wreszcie w kierunku wicekapitana – Powiedz mi proszę… W którym momencie pomyślałeś, że jestem tutaj sam?

Wówczas za plecami Abaraia pojawiła się ta sama postać, która zaatakowała Rukię jakiś czas wcześniej w Karakurze. Zielonowłosy chłopak był gotów do ataku kosą, jednak w ostatniej chwili Renji prostując swą katanę zablokował jego atak. Niestety, kształt kosy pozwolił w tym wypadku w wprost żałośnie prosty sposób wytrącić Abaraiowi z rąk Zabimaru. Tak też się stało; w ciągu kolejnych kilku chwil, wicekapitan Renji został oddzielony od swojego Zanpakutō, które odrzucone zostało gdzieś w tył ogrodu.

Abarai obrócił się w kierunku swojego miecza, jednak jak się chwilę później okazało, był to jego największy błąd.
- Tak jak mówiłem... - Odezwał się zakapturzony Arrancar, który pojawił się na tyle blisko Renjiego, by złapać go za ramię - ...Brak ci absolutnie i rozumu, i rozwagi, Abarai-kun...
- Ten głos!! – Renji gwałtownie obrócił się, jednak było już za późno
Arrancar wystrzelił w jego kierunku różowe Cero, które odrzuciło Shinigamiego aż pod ścianę rezydencji. Większa część lewego barku wicekapitana została poważnie uszkodzona; praktycznie w miejscu lewego barku znajdowało się teraz tryskające krwią półkole oderwanego ciała.
- Tai-... Taichō... - Dukał ciężko ranny Shinigami, któremu obraz zaczął dwoić i troić się w oczach – Ru-... kia...!

021. Сяімѕѳп Єvєпіпԍ (PART 2)[]

Powietrze przeszył przypominający ryk huk. Ostre, blade światło rozbłysnęło na kilka sekund, rozjaśniając półmrok panujący w świecie Ichigo. Woda, która na początku brodziła gdzieś przy pierwszych piętrach wieżowców powoli podnosiła się, tworząc coraz bardziej i bardziej rwący, wściekły potok. W miejscu, gdzie chwilę temu stał Kurosaki pojawił się spory krater po uderzeniu Sōkatsui.

- Dokładnie o to mi chodziło, Kurosaki-san... - Mephisto opuścił lekko parasolkę, z której końcówki jeszcze unosił się dym po wystrzale Kidō - ...Dokładnie to chciałem zobaczyć.

Ichigo klęczał na jednym kolanie kilka metrów od Phelesa. Jego bark był uszkodzony, a na policzku pojawiło się kilka ostrych zadrapań, jakby po podrapaniu kota, tylko znacznie większych. Ważne jednak było to, co stało się z jego twarzą; przysłonięta ona została, przez starą maskę Hollowa!


Tymczasem w Soul Society, walka Rōjūrō i Hiyoke trwała. O ile po stanie Arrancara trudno było to stwierdzić, walka trwała już prawie godzinę. Jasnowłosy Shinigami był w średnim stanie; jego haori i Shihakushō były dosyć poszarpane, jak gdyby od niesłychanej ilości cięć lub ataku dużym ładunkiem elektrycznym. Rękawy były zupełnie zdarte, mniej więcej na wysokości łokcia, natomiast spod nich ściekały pojedyncze smugi krwi. Sprawa przedstawiała się gorzej na samych dłoniach; w obu wypadkach, pojawiło się na nic dużo szerokich, paskudnie krwawiących ran. Wyglądało to, jakby Ōtoribashi ścisnął w dłoni ostrą, kolczastą kulkę. Nie było to nic, co mogło zagrażać jego życiu, jednak było to wystarczająco dużo, aby nawet trzymanie rękojeści miecza sprawiało ból zdolny do wywołania trzęsienia rąk. Rose wziął głęboki oddech, po czym jeszcze jeden, kolejny raz nie wypuszczając powietrza z ust zamachnął się Kinsharą. Tym razem, okazało się to strzałem w dziesiątkę; kwiat złotego Zapnakutō trafił dokładnie tam, gdzie miał trafić, czyli w brzuch.

- I co zamierzasz teraz zrobić? – Hiyoke nie wydawał się czuć jakiegokolwiek zagrożenia – Twój bicz zatrzymał się w miejscu. Nie dużo jesteś w stanie zrobić w takiej sytuacji, czyż nie?

Arrancar chwycił za Kinsharę, co dla Rōjūrō było niczym symbol do działania. Kapitan Trzeciego Oddziału uderzył dwoma palcami w jeden z segmentów swojego Zapnakutō; ten, natychmiast zaczął świecić. Zaraz za nim, zapaliły się wszystkie kolejne.

- Kinshara Sōkyoku Dai Jūichiban: Izayoi Bara! – Rzucił komendę Rose Za późno było na jakiekolwiek działania. Sygnał dźwiękowy przeszedł przez strunę Kinshary, docierając aż do Hiyoke i powodując sporą eksplozję. Ściany alejki w jednym momencie zamieniły się w stertę zgliszczy, natomiast postać samego Arrancara zniknęła w chmurze pyłu i kurzu.

- To koniec... - Zasapany Shinigami odwołał formę Shikai, ponownie zmieniając swój Zapnakutō w przeciętną katanę – Nie wyczuwam jego Reiatsu... Ten cios najpewniej przeciął jego ciało na wysokości pępka.

- Nie wyczuwasz Reiatsu? – Niespodziewanie zza pleców Rōjūrō odezwał się głos najeźdźcy – W takim razie albo lecisz sobie ze mną w kulki, albo jesteś słaby w wyczuwaniu Reiatsu!

Zaskoczony Rose, ostrym ruchem obrócił się za siebie; chciał ponownie dać Kinsharze komendę do uwolnienia, jednak przebiegły Arrancar był szybszy! W jednej chwili, Rose został związany na wysokości ramion przez dosyć ciężką, prawie bezbarwną nić.

- Telaraña![9] – Rzucił z uśmiechem Arrancar – Z tej sieci nie ma ucieczki, mój drogi... Tutaj kończy się ta walka!

Arrancar zamachnął się, aby wyprowadzić cios, jednak niespodziewanie, nadlatujące z każdej strony sześć pół jasnego Kidō przylgnęły do jego ciała, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch.

- Bakudō #61... - Odezwał się poważny głos - ...Rikujōkōrō...! Na horyzoncie pojawił się jeden z kapitanów, który powolnym krokiem zbliżał się w kierunku dwójki walczących ze sobą mężczyzn. Dookoła jego nóg spokojnym ruchem opadały lekko połyskujące płatki kwiatu wiśni.

- To przecież...! – Zaskoczony Rose spojrzał kierunku swojego wybawcy

- Proszę, proszę... Kto by pomyślał... - Hiyoke, chociaż unieruchomiony i nie zdolny do dalszej walki uśmiechnął się szeroko – Kogo jak kogo, ale ciebie się tu nie spodziewałem... Kuchiki Byakuya!

Tymczasem, po zakończonej krótkiej walce z Abaraiem, zakapturzony najeźdźca przechodził przez ogród posiadłości Kuchiki. Tuż przy jego nodze, niczym pies, na czterech łapach ciągnął się zielonowłosy chłopak, odpowiedzialny za walkę w Karakurze oraz wytrącenie Renjiemu miecza z dłoni.

- Hm... Wygląda na to, że już jesteśmy... - Odezwał się mężczyzna w kapturze – Grobowiec rodziców Kuchiki Byakuyi...

022. Сяімѕѳп Єvєпіпԍ (PART 3)[]

Renji był ledwie przytomny. Był praktycznie pewien, że to ostatnie chwile, jakie uda mu się zarejestrować swym niewyraźnym, rozmytym wzrokiem. Było już ciemno; widział jedynie powoli malejące sylwetki odchodzących przeciwników. Ostatecznie zniknęły mu one z oczu. Chłopak delikatnie odchylił głowę ku niebu… Wówczas, niespodziewanie na jego twarzy spoczął jeden, samotny płatek śniegu.

To było jak impuls. Sygnał. Znak. W jednej chwili odrętwienie ustąpiło, natomiast sam Abarai ostrym ruchem zarzucił głową w kierunku prowadzącym do krypty rodziny Kuchikich
- Rukia!! – Wrzasnął Abarai, pozwalając echu powtórzyć jego zawołanie jeszcze kilka razy

Dwójka Arrancarów dotarła przed kryptę, w której pochowani byli rodzice Byakuyi. Zakapturzony osobnik zbliżył się na kilka kroków do wejścia, kiedy tuż za nim pojawiła się znajoma sylwetka.
- Tsugi no Mai, Hakuren! – Głos młodej Kuchiki przeszył powietrze

Dosłownie ułamek sekundy później, zamrażający strumień uderzył w wejście do krypty, przy którym znajdowała się dwójka najeźdźców. Parę sekund później, śnieżny pył unoszący się po ataku spoczął na ziemi; przez lód można było dostrzec, że zakapturzony Arrancar został uwięziony przez grubą warstwę lodu, natomiast wejście do miejsca spoczynku przodków klanu Kuchiki szczelnie zablokowane. Pomimo to, Rukia nie mogła sobie pozwolić na chwilę oddechu; chociaż udało jej się unieszkodliwić jednego z osobników, zdawała sobie sprawę, że było ich dwoje, a jej ataku udało się uniknąć jednemu z nich... Tylko... Gdzie on teraz jest?
- Lewo...? Prawo...? – Dziewczyna rozglądała się w poszukiwaniu wroga, przygotowana na kolejny atak – Za mną...? Przede mną...? Nade mną...?

Dookoła panowała grobowa, wręcz przerażająca cisza. Chmury spowijające niebo nie pozwoliły księżycowi w najmniejszym stopniu rozjaśnić mroków nocy. Widoczność była beznadziejna, a każdy kolejny moment mógł przynieść śmiercionośny atak z dowolnego kierunku. Chwila nieuwagi będzie równała się z niepowodzeniem, natomiast samo niepowodzenie w tym przypadku najpewniej zakończyłoby na wieki służbę Rukii dla Gotei 13, lub dla kogokolwiek innego. Zdeterminowana szlachcianka wciąż rozglądała się dookoła. Była zdenerwowana; co chwila przez jej gardło przemykała ślina.

Po kilku minutach, dziewczyna zdała sobie sprawę, że przeciwnik najprawdopodobniej zbiegł. Schowała swoją katanę, po czym ruszyła w kierunku rannego przyjaciela, którego spostrzegła przybywając na miejsce. Niestety, nie postawiła nawet pięciu kroków, kiedy z ziemi wybiły dwie dłonie chwytające ją nad kostkami. Długie, ostre, czarne paznokcie... Nie było wątpliwości; był to ten sam osobnik, z którym Rukia walczyła w Karakurze... Ten sam, którego ataku spodziewała się w przeciągu kilku ostatnich minut... Ten natomiast atakuje, gdy tylko ta schowała miecz...? Jak głupio... ...

Kilka uliczek dalej, trwała potyczka między Horumą a Kenpachim. Za równo Shinigami jak i Arrancar byli już ranni, a ich stroje w wielu miejscach były poprzecinane, jednak na obu twarzach wciąż widniał uśmiech. Księżyc raz po raz wyglądający zza ciemnych niczym smoła chmur odbijał się w ich spływających krwią katanach.
- Keen-chaan~ - Narzekała niecierpliwiąca się Yachiru – Co tak długo? Wracajmy już!
- Poczekaj maleńka... - Usprawiedliwiał się Zaraki – Wygląda na to, że ten koleś jednak nie jest tylko zwykłym przeciętniakiem...
- Heh! – Parsknął przysłuchujący się wszystkiemu Horuma – Mam to potraktować jako komplement? ...Z resztą, nie ważne. Według moich informacji, ta opaska na oku, którą zdarłem ci chwilę temu z twarzy to jakaś pierdoła do blokowania Reiatsu... W takim razie, poziom, na którym teraz walczysz to twoje maksimum...

Zaraki nie odpowiedział; nie miał zamiaru tracić czasu na głupie gadanie. Po prostu jeszcze raz rzucił się w kierunku swojego przeciwnika, aby znów skrzyżować z nim miecz.
- Nie odpowiadasz... - Horuma wydawał się bez trudu blokować ataki Kenpachiego – Rozumiem... Najpewniej mam rację... No nic! I tak wyrżnę ci flaki nawet bez uwalniania Zanpakutō!

Zielonowłosy Arrancar odbił swój miecz od katany Shinigamiego, po czym przygotował się do zadania ciosu z góry. Wtedy, niespodziewanie granatowy, ciemny pocisk przeleciał obok jego ramienia, uderzając jakby tuż przed Zarakim. Wówczas, Shinigami znieruchomiał, jakby czas dookoła niego zatrzymał się. Powietrze zaczęło się rozmywać, jakby Kenpachi został zamknięty w sześcianie z półprzezroczystego szkła. Po chwili, ściany sześcianu przybrały niebieskawą barwę, po czym zmniejszyły się do wysokości kostki do gry i zniknęły, razem z Zarakim.

- Shed! Głupia suko! - Wściekły Horuma obrócił się za siebie – Jakim prawem przeszkadzasz mi w walce!?
- Przede wszystkim musimy przestrzegać planu, Horuma – Odezwała się spokojnym głosem stojąca na jednej ze ścianek uliczki, ukryta w mroku osoba – Czyżbyś zapomniał?
- Tch! – Zdenerwowany Arrancar obrócił wzrok, jakby nie chcąc dać pokazać, że jego rozmówca ma rację
- "W przypadku Zarakiego Kenpachiego najlepiej zakończyć walkę jak najszybciej, unieszkodliwiając przy tym cel" – Zacytowała Shed – Tak brzmiały rozkazy, czyż nie?

Wyprowadzony z równowagi Horuma bluzgnął jedynie pod nosem, po czym z niezbyt zadowoloną miną obrócił się na pięcie i zarzucając miecz na ramię ruszył dalej uliczką. Zignorował zupełnie stojącą na ściance towarzyszkę. Jego uwadze umknęło również, że tuż obok jej nóg leżała trójka Shinigamich rangi oficerskiej. Dwójka z nich miała przepołowione głowy, trzeci natomiast miał kilkanaście ran kłutych na wysokości serca.

- Horuma... - Spokojny głos wciąż towarzyszył obserwującej odchodzącego Arrancara dziewczynie – Jesteś narwany i pewny siebie... Kiedyś cię to zgubi... Ale na razie...

Nie kończąc myśli, dziewczyna oddaliła się używając Sonído...

023. DISCONNECTED (Welcome to Hell)[]

Wewnętrzny świat Ichigo w ciągu ostatnich kilku sekund uległ diametralnej zmianie. Jasne, niebieskie niebo zostało całkowicie zakryte przez chmarę zgniłozielonych chmur. Woda, sięgająca coraz wyżej i wyżej przybrała postać niebezpiecznego, rwącego, zanieczyszczonego potoku. Zmieniły się także wieżowce; znacznie zmalały, przybierając teraz raczej wygląd pozbawionych barwy kamienic.

Maska Ichigo była już lekko popękana, a jego strój poszarpany i poplamiony jego krwią. Sam Shinigami zasapany klęczał na jednym kolanie, zmęczony nieudolną próbą blokady kolejnej serii ataków Mephisto... Jego przeciwnik, Pheles, nie miał na sobie nawet zadrapania, a jego ubranie wyglądało jak zdjęte z wieszaka. Wartym uwagi było również to, że przy jednym z uników Mephisto, jego strój ponownie się zmienił; teraz, Pheles wyglądał zupełnie, jak przy ich pierwszym spotkaniu...

- Masz już dosyć? Kurosaki-san? – Z kpiącym uśmiechem rozłożył ręce Mephisto
Bez udzielania jakiejkolwiek odpowiedzi słownej, Kurosaki stanął na nogi, złapał trzymany luźno do tej pory miecz i popędził w kierunku przeciwnika. Ostatecznie, scenariusz kilku poprzednich prób ataku powtórzył się; Ichigo był już wystarczająco blisko Mephisto, aby zadać mu cios mieczem, jednak kiedy ostrze już ma dosięgnąć jego ciała, ten znika, aby w przeciągu ułamku sekundy pojawić się przed Kurosakim z przygotowanym kontratakiem. Tak było i tym razem; po nieudanym ataku Ichigo, Pheles zmaterializował się tuż przed nim, po czym dając mu na oko łagodny i bezbolesny pstryczek w czoło, odrzucił go na sporą odległość, uszkadzając przy tym kolejny fragment jego maski.

- To może teraz masz dosyć, co~? Kurosaki-saan~! – Krzyknął do oddalonego od siebie przeciwnika Pheles, przykładając do twarzy bok dłoni, jakby chciał zwiększyć siłę swojego głosu
- Co jest... Z nim nie tak!? – Burknął sam do siebie Ichigo wyczołgując się z gruzów powstałych po jego upadku – Za każdym razem jest tak samo... Kiedy jestem już kilka sekund od zadania ciosu, on po prostu znika... Dlaczego...?
- Heej~! Kurosaki-saan~! – Nadal wykrzykiwał Mephisto – Umarłeś już~? Połamałem Ci potylicę, czy może zrobisz jeszcze raz dystans do mnie i z powroteem~!
- Muszę coś wymyślić... - Głowił się nad jakimś skutecznym rozwiązaniem rudowłosy – Jeśli tak dalej pójdzie i nie wymyślę żadnego planu, nie wydostanę się stąd...


- Hmmm? – Pheles położył dłoń na głowie – A jeżeli faktycznie połamałem mu potylicę?
Nagle, za Mephisto, w powietrzu pojawił się Ichigo. Był perfekcyjnie blisko, ładując już Getsugę Tenshō; nie było możliwości, aby przeciwnik mógł wykonać jakikolwiek ruch, czy nawet przy swojej nadludzkiej prędkości zrobił unik. Pomimo to, Pheles nie próbował wykonywać jakichkolwiek działań. Jedyne co zrobił, to obrócił lekko głowę w stronę atakującego, uśmiechnął się, po czym zawrócił spojrzenie.

Cios nadszedł. W kolejnej chwili trafiony Mephisto zniknął w obłoku kurzu. Ichigo nie miał wątpliwości; udało mu się go trafić, a miecz przebijając się przez bark zatrzymał się mniej-więcej na wysokości ostatniego żebra. Rudowłosy, zasapany chłopak ledwie trzymał tkwiącą w ciele przeciwnika katanę. Ręce nadal mu się trzęsły; to było zbyt wiele, nawet jak na niego.
- Coś nie dobrze u Ciebie z kondycją... Ichigo-San... - Zza kurtyny pyłu odezwał się głos Mephisto

Ichigo był w szoku. Chmura zasłaniająca postać Phelesa już po chwili opadła. Kurosaki miał rację; miecz zatrzymał się pod ostatnim żebrem… Jednak tkwił tam, nie pozostawiając jakiejkolwiek rany prowadzonej od barku. Co więcej, z miejsca, w którym wbite było ostrze Tensy Zangetsu nie spadła nawet jedna, najmniejsza kropla krwi. Także ubranie Phelesa ponownie uległo zmianie; mężczyzna ponownie stał przed Ichigo w jasnej marynarce, która towarzyszyła mu przez większą część walki.
- Chyba coś Ci nie wyszło – Powiedział, z szatańskim uśmiechem chwytając dłonią za tkwiące w swoim ciele ostrze Mephisto – Kurosaki-san...

Shinigami absolutnie nie miał pojęcia, jak powinien zareagować. Trafił, a jednak przeciwnikowi nic się nie stało. Przeciął go, a jednak nie widać było rany. Przeciął jego bark, a jednak nie pojawiła się ani kropla krwi. Jego miecz przeszedł przez większą część ciała przeciwnika, a jednak jego strój pozostawał w nienagannym stanie. No i w końcu; miecz tkwił w jego boku, jednak wydawało się, że w rzeczywistości zawisnął w powietrzu.

Kompletnie zdezorientowany Kurosaki odskoczył na pewną odległość. Pheles, nadal utrzymując na twarzy ten przerażający, szatański uśmiech ścisnął dłonią czarne ostrze tkwiące w jego boku, po czym zdecydowanym ruchem wyciągnął je ze swojego ciała. Zrobił to bez mrugnięcia okiem czy wzdrygnięcia jakimkolwiek mięśniem twarzy. Tylko ta diabelsko wyszczerzona, kamienna twarz... W miejscu, z którego wyszedł Zanpakutō Ichigo także nie było rany, krwi, czy śladu zdartego ubrania. Mephisto nadal był nietknięty, chociaż Tensa Zangetsu jeszcze chwilę temu przeszywał jego ciało.

Bijatykę myśli Ichigo związanych z przeciwnikiem przerwał pewien fakt. Zupełnie nagle stało się coś, co nawet na tle wydarzeń sprzed chwili można było wprost nazwać dziwnym. Obraz wewnętrznego świata przesunął się, jakby przez dwie sekundy ktoś przejechał przez niego kalką, na której zarysowany był jego przeciętny widok… Zmieniło się coś jeszcze...
- Tch! – Parsknął pod nosem z niezadowoleniem Pheles – Mówiłem jej, że ma pilnować ciała...!
- To Reiatsu! – Ichigo uniósł głowę i zaczął rozglądać się po pokrytym ciemnozielonymi chmurami niebie – Chad... Inoue... Ishida... Mogę wyczuć ich słabe Reiatsu! Ale... Nie pochodzi z ciał, które tu są... Gdzieś na zewnątrz... O co tu chodzi...?
- Ichigo-Saan~! – Krzyknął w kierunku rudowłosego Shinigami przeciwnik – Myślę, że możemy małymi kroczkami zbliżać się do końca. Jestem spóźniony na mój ulubiony serial, a moje kochane ramen[10] z paczki najpewniej już przestygło… Możemy zakończyć to jednym ciosem?
- Co masz... Na myśli? – Zapytał niepewnie Kurosaki
- Jeden cios. – Pokazał wspomnianą liczbę na palcach dłoni Pheles – Getsuga Tenshō, utrzymana na mieczu. Głowa, krtań, kark, ramiona, barki, klatka piersiowa… Atakuj gdzie chcesz. Ta walka trwa zdecydowanie zbyt długo.

Ichigo doskonale wiedział, że w tej pokręconej grze nie może ufać nawet najbliższym, o śmiertelnych wrogach nawet nie wspominając... Jednak tym razem nie było zbytnio innego wyboru. Chłopak zacisnął żeby i mocniej chwycił w dłoniach rękojeść miecza. Zgodnie z instrukcjami Mephisto, załadował na ostrzu swej katany Getsugę Tenshō, po czym z krzykiem wybiegł w kierunku przeciwnika. Tym razem, wydawało się, że chociaż scenariusz zaczyna się tak samo, jak przy każdym poprzednim ataku, zakończenie będzie inne. Krok, dwa dalej niż przy wcześniejszych próbach... Czyżby miało się udać?

... ... Na twarzy Phelesa maluje się grymas niezadowolenia. Pojedynczy, cichy dźwięk, jakby uderzający o ziemię metal, i Zanpakutō Ichigo znika mu z rąk, pozostawiając jedynie rozchodzące się w powietrzu samotne płomienie Getsugi. Jakieś kilka kroków za nim, w przeciwnym do niego kierunku podąża Mephisto, trzymający jego miecz.

- Błąd – Mruknął niezadowolony mężczyzna
Ichigo gwałtownie odwrócił się w kierunku odchodzącego przeciwnika. Ten tym razem stał dosyć blisko, odwrócony twarzą do niego.
- Błąd! – Krzyknął niezadowolony Mephisto, chwytając za oba końce Tensy Zangetsu, a następnie łamiąc je – Wciąż zachowujesz się jak nowicjusz; popełniasz te same, głupawe błędy!

Kurosaki pustym wzrokiem przyglądał się swej przepołowionej broni. Pheles nawet nie patrząc na połamany sprzęt wyrzucił obie jego części w przeciwnych kierunkach.
- Co... Ty... - Ichigo zaczął gubić się w tym wszystkim jeszcze bardziej.
- Wciąż brak Ci doświadczenia, Ichigo-san… - Mephisto zasłonił oczy Kurosakiego dłonią – Myślę, że możemy popracować nad tym...

Nagle Kurosaki poczuł, że nie znajduje się już w tym samym miejscu. Otworzył mocno zaciśnięte dotychczas oczy. Siedział przy syto zastawionym, długim stole. Na jednym końcu on, na drugim, Mephisto. Wzdłuż nakrytego białym obrusem stoły dłużyły się rzędy wielkich, pustych krzeseł. Na samym stole, nie brak było potraw i rarytasów, niektórych nawet nieznanych oczom Ichigo. Podłoga była ciemna, jedynie z czerwonymi ozdobami. Dookoła stołu, w powietrzu unosiły się zapalone świeczniki, jednak rozświetlały one jedynie stół i jego najbliższe otoczenie; cała reszta zasłonięta była nieprzenikalną czernią.
- ...Nad miseczką ramen... - Odezwał się głos Mephisto

Mężczyzna wyglądał na zrelaksowanego. W swym garniturze, zasiadał przy stole, patrząc cały czas na siedzącego po drugiej stronie chłopca. Chociaż na stole znajdowały się tuziny potraw z całego świata, prze Phelesie znajdowało się jedynie kupne Ramen, przypominające gotową zupkę, jaką można kupić w każdym zwykłym supermarkecie.
- Ja... Nadal nie rozumiem... - Zdziwienie i zdezorientowanie Ichigo sięgnęło zenitu
- Czegóż tu można rozumieć, Ichigo-san? – Przemówił nader spokojnym głosem Pheles – Rozgość się, proszę... Jesteśmy w piekle...

024. .silent observer.[]

Kolejne chmury dymu i popiołu unoszące się nad uliczkami Seireitei wznosiły się ku niebu, natomiast niesione przez wiatr płomienie, które pozostawały po co raz to nowych wybuchach odbijały się swym nieregularnym światłem w oknach napotkanych budynków. Chociaż wydawałoby się, że spokój w tej sytuacji nie istnieje, wciąż pozostawała osoba, która jedynie w ciszy przyglądała się wszystkiemu z okna.

- Unohana-Taichō... - Odezwała się do przyglądającej się toczonym za oknem bitwom Isane – Co z pacjentami?
- Suì-Fēng-Taichō ma się dobrze; co prawda stan jej oczu ostatnio pogorszył się, dlatego poprosiłam ją o pozostanie tutaj, jednak za jakiś czas wszystko powinno być w porządku. – Kobieta obróciła się w kierunku stojących wzdłuż ścian łóżek – Nieco inaczej sprawa przedstawia się względem wicekapitana Sasakibe… Nadal nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się, co mu jest. Teraz jest w śpiączce, jednak jeżeli nie uda się nam go obudzić...
- Rozumiem... - Cichym głosem odezwała się Kotetsu, po czym spojrzała na jedno z pustych leżanek – Wypuściła Pani... Kapitana Kuchiki?
- Zgadza się. – Przytaknęła, zwracając się ponownie w stronę okna – Nie potrzebował już dłużej pomocy lekarskiej. Poza tym, myślę, że zdecydowanie lepiej poczuje się teraz na froncie...

Nieco gdzie indziej, bo w kwaterze 1. Oddziału panował podobny spokój. Chociaż wbrew pozorom jego koszary były prawie pełne, nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek w nich przebywał. Podobnie jak Retsu, Yamamoto stał jedynie oparty o laskę, wpatrując się w okno.

- Najmocniej przepraszam, Wszechkapitanie – Po kilkakrotnym zapukaniu do gabinetu wszedł mężczyzna w podeszłym wieku

Genryūsai praktycznie nie zareagował na jego przybycie; nie odezwał się ani słowem, nie odwrócił się ani o minimetr. Łypnął jedynie w pierwszej chwili w stronę otwierających się drzwi

- Panie Wszechkapitanie, proszę mi wybaczyć, ale jeżeli nie zainterweniujemy, może dojść do najgorszego – przybyły z raportem Shinigami nadal nie napotkał żadnego odzewu, jednak nie miał zamiaru poddać się tak łatwo – Wszystkie wojska 1. Oddziału nadal znajdują się w koszarach! Jeżeli natychmiast czegoś nie zrobimy Soul Society-!
- Odmawiam! – Ryknął stanowczo Wszechkapitan, uderzając laską o podłogę, a jednocześnie wchodząc w słowo przedmówcy
- ...Najmocniej przepraszam, Panie Wszechkapitanie... - W geście przeprosin skinął mężczyzna - ...Gdzie jest... Merukio?

Chociaż wydawało się, że to pytanie zupełnie nie dotarło do Yamamoto, ten faktycznie w odpowiedzi zamknął na chwilę oczy i westchnął głęboko... Sam Sōko w rzeczywistości od dłuższej chwili stał na samym czubku dachu kwatery swojego oddziału, obserwując z góry destrukcję kolejnych murów. Jego zachowanie trudno było podpiąć pod służbę ochronną; jedyne, co robił, to z poważną miną przyglądał się kolejnym ognistym chmurom wychodzącym ponad budynki.

- Yare yare... - Westchnał młody wicekapitan, po czym oddalił się z miejsca używając Shunpo...

Tymczasem, przez kolejne alejki, pośpiesznym krokiem szedł poirytowany Horuma; o ile wcześniej można było go nazwać niebezpiecznym, to w tym momencie urosło to do wprost niemożliwego do osiągnięcia poziomu. Chłopak prawie biegł, bluzgając pod nosem na swoją partnerkę, która – w jego odczuciu – przerwała mu zabawę w najlepszym momencie.

O ile Shinigami przewracając się i taranując nawzajem uciekali przed nim w popłochu, ten wcale nie wykazywał nimi zainteresowania, do momentu, w którym znalazł się jeden śmiałek...
- Dalej nie przejdziesz! – Krzyknął stojący na środku przejścia z wyciągniętą kataną Shinigami – Nie pozwolę Ci się zbliżyć w stronę baraków naszego oddziału!
- A gówno mnie obchodzi wasz zasmarkany oddział...! - Warknął niebezpiecznie pod nosem Arrancar
- Jestem szóstym oficerem dzie- - Shinigami chciał przedstawić się przeciwnikowi, jednak ten nie dał mu na to szansy

Zniecierpliwiony brakiem reakcji ze strony Shinigami Horuma przybliżył się do niego błyskawicznie poprzez Sonído, po czym chwytając go za gardło przydusił go do zimnego, kamiennego, chodnikowego bruku. Przyduszony chłopak próbował wymusić rozluźnienie uścisku, wierzgając przy tym każdą możliwą kończyną. Nawet miecz, który tak dzielnie dzierżył chwilę temu w dłoniach spoczął na ziemi; w tym momencie instynkt kazał mu tylko i wyłącznie walczyć o przeżycie.

- Ogłuchłeś!? – Wrzasnął w kierunku przerażonego Shinigami zielonowłosy – Mam głęboko w dupie to, jak cię tam zwą i jaką pełnisz funkcję!!

Przyduszany chłopak zaczął wydawać z siebie charczące dźwięki, jak gdyby chciał wydusić z siebie chociaż jeszcze jedno słowo.

- Ooch~? – Horuma jeszcze bardziej zacieśniając uścisk na szyi ofiary podniósł ją tak, że ich oczy zatrzymały się na tej samej wysokości – Jakiś rozmowny mi się trafił... Skoro już musisz kłapać jadaczką, to powiedz mi, gdzie znajdę kogoś godnego mojej uwagi!?

Nadal wiercąc się i charcząc Shinigami próbował wydusić z siebie słowo. Wiedząc doskonale, że uniemożliwia mu mowę, Arrancar momentalnie wypuścił ofiarę z rąk. Ledwie żywy chłopak padł na kolana przed swoim oprawcą, po czym nachylony nad ziemią histerycznie począł podejmować próby pochwycenia oddechu.

- Odpowiedz... - Niecierpliwym głosem syknął najeźdźca
- Ja nie- - Wyjąkał z siebie blady z przerażenia oficer

W tym momencie ostrze Zanpakutō Horuma wbiło się w kark Shinigami, przeszywając go zupełnie. Miecz przebił krtań, wbijając się czarną od krwi końcówką w ziemię.

- Czas minął. – Rzucił chłodno morderca – I tak zapewnie nie powiedziałbyś mi nic ciekawego. Gdybyś miał trochę oleju w głowie, spieprzyłbyś stąd razem ze swoimi cudownymi przyjaciółmi.

Arrancar z pogardą patrzył na nabitego na katanę chłopaka. Po chwili spoglądania na nieruchomego już Shinigami, Horuma parsknął, po czym przydepnąwszy jego głowę do ziemi, począł wiercić ostrzem miecza w rozdartym gardle poległego.

- Zero oleju w głowie… Przyjaciół też musiałeś mieć niezłych – Drwił ze zmarłego Arrancar, nie zdejmując nogi z jego głowy – Nawet przez myśl im nie przeszło, żeby zostać i uratować twoje żałosne dupsko. Możesz im podziękować, kiedy spotkacie się, gdziekolwiek trafia się po śmierci tutaj; dzięki nim, teraz wąchasz kwiatki od spodu...

Nagle, powietrze przeszył świst. Wirujący pocisk wystrzelił w stronę pastwiącej się nad poległą ofiarą postaci, jednak ta bez odwracania się za siebie, wyciągnąwszy miecz z ciała poległego Shinigami zablokowała nim cios. Jak się okazało, było to coś przypominającego sierp zakończony łańcuchem. Po chwili broń pociągnięta za wyżej wspomniany łańcuch powróciła w ręce swojego właściciela.

- Kimkolwiek jesteś, najeźdźco, nie pozwolę Ci bezcześcić ciała tego człowieka – Odezwał się zdecydowany głos – Wicekapitan 9. Oddziału, Shūhei Hisagi.
- Horuma, Arrancar – Odwróciwszy się odburknął zielonowłosy – Jeżeli masz zamiar zająć mi mniej niż 10 minut możesz już sam wbić tą swoją śmieszną zabawkę między żebra...

025. IneXcusable deed (Part 3; Light ѳf Hope)[]

- Piekło...! – Ichigo wydawał się wciąż nic nie rozumieć – Chcesz powiedzieć, że to miejsce...!

Mephisto nie odpowiedział, jedynie odburknął coś niewyraźnie wyjadając z błogą miną makaron ze swojego upragnionego ramen. Kilkanaście świeczników tańczyło w powietrzu, obracając się dookoła stołu i rzucając błądzącymi w powietrzu ognikami światło na twarz pobladłego Kurosakiego.

- Mephisto... - Ichigo zacisnął pięści – Powiedz mi, o co tu w końcu do cholery chodzi...! Co z Chadem, Inoue i Ishidą...!? Dlaczego tu jestem...!? Czego ty ode mnie chcesz...!?
- Ze strony demona wypadałoby powiedzieć, że przyszedłem po Twoją duszę czy coś, nie? – Spoważniał, wciągając resztkę makaronu Pheles
- De-... Demona? – Rudowłosy chłopak lekko wycofał się, jak gdyby wystraszony
- Nie uczono Cię, że takie miejsca zamieszkują tego typu kolesie? – Mephisto oparł się na dłoni – Do Ciebie przyczepił się nawet dosyć nie byle jaki; jestem drugi w hierarchii piekła, Królem Czasu...

Kurosaki nie odpowiadał; wydawało się, że słowa mężczyzny zaszokowały go do tego stopnia, aby jego złość i chęć znalezienia klucza do wszystkich tych wydarzeń zostały zepchnięte na boczny tor. Jedyne, co mógł w tym momencie zrobić, to wpatrywać się z otwartymi ustami i niedowierzaniem w oczach w tajemniczego mężczyznę. Jeżeli to, co mówił jest prawdą, to miejsce faktycznie jest piekłem...

- Cieszy mnie, że chociaż nie zawracasz mi głowy zbędnymi pytaniami... – Odburknął spoglądając spod oka na zdębiałego chłopaka
- Mephisto... - Wydusił z siebie z trudem Kurosaki
- Ech... - Westchnął, zmieniając wyraz twarzy na jeszcze bardziej niezadowolony Pheles – I tym oto sposobem odebrałeś mi nadzieję na szybkie zamknięcie tematu...
- To miejsce... - Ichigo rozejrzał się chwilę dookoła, po czym poprzez setki talerzy i szklanych naczyń z napojami zawiesił wzrok tuż na twarzy Mephisto – Czy Ty naprawdę jesteś...!?
- Albo masz postępującą amnezję, albo naprawdę masz w dupie to, co się do ciebie mówi! – Demon wydawał się być jeszcze bardziej poirytowany niż chwilę temu – Mephisto Pheles, drugi w hierarchii Piekła, Król Czasu!
- Dosyć! – Ichigo uderzył pięścią w stół, po czym zerwał się z miejsca – Natychmiast chcę usłyszeć jakieś wyjaśnienia!

Rudowłosy Shinigami ledwie dokończył zdanie, kiedy tuż przed nim pojawił się stojący na stole Pheles. Mężczyzna pojawił się tam praktycznie bezdźwięcznie, w ciągu ułamka sekundy, od razu z położoną na rudej czuprynie Ichigo dłoni.

- Twoje maniery są jeszcze gorsze niż Twoja pamięć – Syknął mężczyzna – Nie nauczono Cię, że nie wstaje się od stołu zanim nie skończy się posiłku?

Mówiąc to, Mephisto z całej siły cisnął chłopakiem o siedzenie. Był to wystarczająco silny cios, żeby chłopak bezwładnie siadając z powrotem na krześle wypluł kilka kropli krwi na kolana. Co więcej, Kurosaki nie zdołał nawet podnieść głowy, kiedy poczuł, jak zimne ostrze przebija jego lewe ramię, przybijając go do siedzenia.

Pełne talerze i szklane naczynia leżące na stole w jednej chwili zaczęły unosić się nad stołem, po którym spacerowym krokiem na swoje miejsce wrócił Mephisto. Gdy tylko zasiadł znów w swym fotelu, naczynia ponownie spoczęły na swoich miejscach.

- A teraz bez zbędnego gadania; mam nadzieję, że po czymś takim usiedzisz spokojnie jeszcze te 20 minut i wysłuchasz co mam Ci do powiedzenia – Pheles przysłonił usta przeplecionymi dłońmi

Kurosaki nie miał zbytnio wyboru. Z zaciśniętymi z bólu zębami musiał przystać na propozycję Mephisto... A jednak, nim demon zaczął mówić, ciekawość kazała spojrzeć Ichigo w kierunku tego, co tkwiło w jego ramieniu... I to był kolejny szok. Ostrzem, które przeszyło jego ciało nie było żadne inne niż właśnie Tensa Zangetsu. Co więcej, był on w stanie kompletnie nienaruszonym, jakby chłopak dopiero co wszedł w formę Bankai... Ten sam miecz, który kilkanaście minut wcześniej Mephisto przełamał na pół i wyrzucił...

- Co jest grane...? – Szepnął sam do siebie Kurosaki
- Przestaniesz się już na niego gapić? – Burknął niezadowolony Mephisto – Widziałeś go przecież setki razy, nie ma potrzeby tak mu się przyglądać. Poza tym, mówiłem już, że jestem Królem Czasu; mogę dowolnie bawić się przeszłością, teraźniejszością i przyszłością wedle humoru, więc naprawiony miecz to chyba nic takiego.

Wzrok Ichigo ponownie szybkim ruchem powrócił do mówiącego do niego mężczyzny.

- A teraz posłuchaj... - Przemówił poważnym, niskim tonem demon – Twoi przyjaciele są bezpieczni. To od początku część treningu... Jednak... W tej sytuacji będziemy musieli go troszkę przyśpieszyć...
- ... - Wzrok Ichigo zmienił się; nie było w nim już tyle strachu co jeszcze chwilę temu - ...Co masz na myśli?
- Soul Society... - mruknął Pheles - ...zostało zaatakowane.

Zaskoczony słowami mężczyzny Shinigami prawie zerwał się na nogi; zatrzymał go dopiero rwący ból, spowodowany wciąż tkwiącym w jego ciele, wbitym w fotel mieczu. Chłopak szybko siadł ponownie, chwytając się za pulsujące z bólu ramię.

- Spokojnie, wprzódy i tak załatwimy jeszcze jedną rzecz – Mephisto uniósł lekko głowę, zabierając dłonie sprzed twarzy

Kurosaki zmierzył go wzrokiem, jak gdyby chciał wznieść protest

- Jeżeli będziesz postępował zgodnie z moimi instrukcjami, wszystko powinno się udać – Tłumaczył spokojnym głosem ciemnowłosy – W ekspresowej wersji dokończymy to, co zaczęliśmy. Obiecuję Ci, że do tego czasu Soul Society powinno być bezpieczne. Jestem w końcu Królem Czasu; zadbam o to, żebyś pojawił się tam w odpowiednim według mnie momencie... Wilk syty, a i owca cała, nieprawdaż...? Ichigo- san...?

Głos demona ponownie przestał brzmieć poważnie, ustępując miejsca głosowi lekkodusznemu, zrelaksowanemu i mało oddającemu powagę sytuacji.

- Ein, Zwei, Drei~[11]~ - Mephisto policzył do trzech, i utrzymujący Ichigo przy krześle miecz wystrzelił w powietrze, zatrzymując się w wysuniętej dłoni Phelesa.

Oswobodzony Shinigami z bolesnym jękiem oparł dłonie o stół, demon natomiast przejechał palcem po wciąż spływającym krwią właściciela czarnym ostrzu katany.

- Wstań, Kurosaki Ichigo... - Powiedział, ruszając z miejsca Mephisto Wówczas otoczenie jakby zaczęło reagować na jego słowa. Z otaczającej dwoje gości ciemności wyłoniły się srebrne pokrywy, które zamykając pod sobą przygotowane, nietknięte przez nikogo posiłki odleciały razem z nimi w tym samym kierunku, z którego przybyły. Stół i krzesła, jak gdyby zwierzęta, zaczęły wierzgać nogami i również ukryły się w nieprzeniknionej ciemności. Wszystko to spowodowało, że oświetlony fragment przestrzeni stał się pusty... A jednak nadal utrzymujące odpowiednie światło świeczniki powodowały wrażenie, że tuż za granicą ich świateł znajduje się bezkresna, pusta przepaść.

Ichigo podniósł się z kolan do pozycji stojącej, chociaż nadal stał niepewnie. Był zasapany; przebite własną kataną ciało wciąż było całe obolałe. Mephisto stał pewnie, prawie na baczność, jedynie od łokcia jedną dłoń miał utrzymaną poziomo, niczym kelner, trzymający przezeń przewieszony materiał.

- Łap, Kurosaki Ichigo! – Krzyknął Pheles, rzucając czarną kataną wprost do dłoni Ichigo

W drugiej dłoni demona również pojawiła się broń, nie była to jednak katana, lecz wypolerowana, lśniąca szpada.

- Teraz dokończymy to, co zaczęliśmy... - odrzekł ponownie poważniejszym głosem Mephisto...

026. Fade Black Circus (Died Rescuer)[]

Kilka minut wcześniej, nim kolejne eksplozje, dym i pył zaczęły roznosić się między kruszejącymi ścianami uliczek Seireitei, nic nie wskazywało na to, aby cokolwiek miało się jeszcze wydarzyć tej nocy. Księżyc nieruchomo wisiał na niebie, rzucając przez okno biura 10. Oddziału blade światło. Chociaż Hitsugaya był praktycznie gotów do wyjścia, kiedy zamykał drzwi zadał dosyć znaczące pytanie...

- Zaniosłaś papiery dotyczące sprawy Nibiego do archiwum, Matsumoto? – Zapytał jedynie dla formalności Tōshirō
- Jakie papiery...? – Odezwała się dosyć mało poważnym głosem Rangiku
Słysząc zakłopotanie w głosie swojego zastępcy, białowłosy kapitan był zmuszony powrócić do dopiero co zamkniętego biura. Wszelkie jego obawy spełniły się; stos papierów, które kilkanaście godzin temu miały trafić do archiwum piętrzył się na stole.

- Matsumoto... - Burknął w sobie podobny sposób Hitsugaya
- No co...? – Odezwała się z wyrzutem rudowłosa – Przecież to tylko papiery...!
Są takie chwile, kiedy nawet osoby pokroju Tōshirō Hitsugayi odczuwają już zmęczenie i jedyne, o czym marzą do opuszczenie miejsca pracy i udanie się na spoczynek. Niestety, takie osoby zazwyczaj mają kompetentnych pracowników... Młody kapitan nieśpiesznym krokiem wyruszył w kierunku stolika, wziął wieżę dokumentów na ręce i zbliżył się w kierunku wyjścia, przytrzymując wejściowe drzwi lekko wysuniętą stopą.

- Zostań tutaj, w biurze, dopóki nie wrócę – Rzucił wychodząc kapitan dziesiątki
- Dobrze~ - Odkrzyknęła w jego kierunku jego wicekapitan
Dźwięk zatrzaskiwanych drzwi gabinetu wypełnił ciemne pomieszczenie, po chwili jednak ustępując głuchej ciszy. Rangiku siedziała na sofie, przy stoliku – tam, gdzie miała w zwyczaju drzemać po dłuższych wieczorkach spędzonych przy sake, a która ostatnio musiała zostać wymieniona po tym, jak nietrzeźwa pani wicekapitan zaczęła kłócić się z własną kataną.

Dziewczyna rozsiadła się w nowym meblu, po czym zadowolona położyła dłoń czy siedzeniu; jedno trzeba było o nowej sofie powiedzieć – była wygodniejsza. Rangiku spędziła tak kilka minut, jednak znudzonej Shinigami wydawało się, że upłynęło dwa razy więcej czasu... Po paru chwilach z westchnięciem wstała, po czym ruszyła w kierunku biurka swojego kapitana. Kiedy tylko stanęła koło niego, sięgnęła do dolnej szafki; jej szef nie miał w zwyczaju tam zaglądać, toteż była to idealna skrytka na sake.

W szafce znajdował się jeden, ceramiczny flakonik, w którym Rangiku zwykła trzymać trunek. Pochwyciwszy go, udała się z powrotem na sofę, jednak kiedy już miała nalać sobie malutki toaścik, spotkała ją pewna niespodzianka. Z flakonu nie uleciała ani jedna kropla, za to wypadła z niej zgięta w pół karteczka. Zaskoczona Matsumoto odłożywszy na stół puste naczynie, rozwinęła liścik... "Nie powinnaś pić na służbie, Matsumoto..."

Rangiku uśmiechnęła się; liścik od jej kapitana wprowadził ją w wystarczająco dobry humor, aby dziewczyna zapomniała nawet o braku upragnionego trunku. Odłożywszy liścik na stół, oparła się dłońmi z plecami. Dosłownie kilka sekund i rozbawienie zostało zastąpione inną emocją... Ostatnio dopadała ona Matsumoto dosyć często, kiedy ta zostawała sama. Nie był to smutek, nie był to żal... Ciężko byłoby nazwać coś takiego, jednak temu uczuciu najbliżej było tęsknoty... Pustka...

Tōshirō wyszedł z budynku; zaledwie kilka chwil zajęło mu dojście do bramy oddziału. Pech chciał, że archiwum trzynastu oddziałów mieściło się w oddzielnym budynku, nieprzydzielonym pod terytorium żadnego oddziału. Sterta taszczonych przez niego dokumentów była wystarczająco duża, aby trzymana na rękach zasłaniała calutką twarz chłopaka, aż po czubek głowy. Oczywiście można było się spodziewać, że silniejszy podmuch wiatru wystarczyłby, aby wyrwać wieżę papierów z rąk nawet kogoś tak dokładnego jak Tōshirō. Ten także nie kazał długo na siebie czekać, zwiewając połowę ułożonych dokumentów. Jedynym plusem było to, że teraz stosik kończył się mniej-więcej na wysokości szyi chłopaka.

Młody kapitan miał już zebrać się do zbierania upuszczonych kartek, kiedy jego uwagę przykuła eksplozja w jednej z oddalonych alejek.
- Co tam się wyprawia...? – Mruknął sam do siebie białowłosy

Wówczas posadzone dookoła drzewa i krzewy zaczęły szumieć; wiatr zerwał się, a na niebie pojawiły pojedyncze, ciemne chmury. W jednej chwili trzymane przez Hitsugayę dokumenty spoczęły na ziemi (oczywiście wciąż w stosiku), ustępując miejsca odbijającej światło księżyca katanie.

- Kto tu jest? – Tōshirō nie należał do histeryków; był pewien, że ktoś czai się gdzieś w jego pobliżu

Wiatr nie ustawał. Przeciwnie – zaczął on zwiewać z drzew kolejne liście. W pewnym momencie rozległ się cichy chichot. Niesiony przez podmuch powietrza, nadszedł zupełnie tak niespodziewanie, jak ucichł.

- Kim jesteś? Czego chcesz? Pokaż się! – Hitsugaya wciął stał gotowy do ewentualnego ataku
- Chciałbyś się w coś pobawić, Hitsugaya-chan? – Odezwał się rosnący za plecami kapitana cień
Młody kapitan w jednej chwili odwrócił się na pięcie, zamachując mieczem, jednak nikogo tam nie było.

- O co tu chodzi...? – Spytał sam siebie chłopak o śnieżnobiałych włosach
- Spudłowałeś, Hitsugaya-chan! – Odezwał się ponownie ten sam głos, oczywiście jeszcze raz zza pleców
Tōshirō odwrócił się; w pewnej odległości od niego stała tajemnicza postać. Na głowie miał ciemne włosy, utrzymane w absolutnym nieładzie. Maska zakrywała calutkie czoło, kończąc się dopiero pod policzkami i nad nosem. W miejscu oczu znajdowały się trzy nieduże dziurki, na których namalowane ciemną farbą były czworokąty; sprawiało to wrażenie, jakby maska wzorowana była na makijażu, jaki noszą na twarzach clowni. Tezę tą potwierdzał również strój Arrancara; calutki skąpany w odcieniach czerni, mocno przypominający strój cyrkowy. Do uniformów innych przedstawicieli swojego gatunku przybliżały go jedynie czarne tabi[12] i białe zōri[13].

- Jeżeli się nie postarasz, nie wygrasz zabawki~! – Rzucił z kpiącym uśmiechem najeźdźca
- Kim jesteś...? – Tōshirō przygotował swoje Zanpakutō
- Jestem Arrancarem, nazywam się Joker... - Wciąż uśmiechał się zbliżając w stronę Shinigami tajemniczy mężczyzna – Mam ambitny plan pobawić się trochę z tobą przed wieczorną drzemką.

Shinigami był lekko zdezorientowany słowami Arrancara, jednak nim się zorientował, ten wyciągnął zza pleców czarny, podarty cylinder i założył go na głowę.
- Co ty wyprawiasz...? – Hitsugaya nie do końca wiedział, jak ma reagować
- Jak to co? – Joker wyszczerzył się, wystawiając rządek ostrych, przypominających kolce zębów – Zaczynam przedstawienie.
Mówiąc to, Joker wyzwolił wystarczająco silną, przytłaczającą energię duchową, aby nawet kogoś pokroju Tōshirō po plecach przeleciały ciarki. Młody kapitan zdawał sobie sprawę, że kogoś o tak potężnej i mrocznej aurze nie można lekceważyć, jak ekscentrycznie by się nie zachował. Shinigami natychmiast uwolnił formę Bankai; każdy kolejny krok Arrancara mógł jedynie zwiastować zbliżający się małymi kroczkami kataklizm.

-Bakudō #62. Hyapporankan! – Białowłosy chłopak rzucił w kierunku Arrancara pojedynczy, jasny pręt

Kiedy pocisk leciał w kierunku Jokera, ten niespodziewanie przystanął. Dopiero kiedy ten był już dosyć blisko, Arrancar jak gdyby nigdy nic złapał go w dłoń. Tōshirō był w szoku; w całej swojej karierze Shinigami nie widział jeszcze, aby ktokolwiek sparował Kidō w ten sposób. - Nie postarałeś się, Tōshirō-chan... - Rzucił jakby zasmucony Joker, po czym niespodziewanie zniknął używając Sonído
Hitsugaya nie miał zamiaru czekać na kolejny jego ruch; kiedy ten tylko zniknął mu z oczu, zaczął natychmiast rozglądać się na lewo i prawo.

Jedna chwila, i wystrzelony przez kapitana pręt przebił jego ciało na wylot... A jednak... Był z tyłu?
- Nie spisałeś się, Tōshirō-chan... - Joker stał tuż za nimi, z szyderczym uśmiechem praktycznie szpecąc mu do ucha – I co teraz będzie? Chyba teraz wujek Joker będzie musiał obedrzeć cię ze skóry...
Dosłownie kilkanaście metrów dalej, niczego nieświadoma Rangiku wyczekiwała powrotu swojego kapitana. Kilka minut wcześniej spostrzegła, że na stoliku jest talerz z ryżowymi ciastkami w kształcie gwiazdek. Co prawda nie miała pojęcia, skąd się tam wzięły, ponieważ jej kapitan raczej nie gustował w słodyczach, jednak nie miała zamiaru zaprzątać sobie tym głowy. Bez większego wahanie sięgnęła po jedno...

Siedziała absolutnie sama, w ciemnym pokoju, jedząc jedynie ciastka ryżowe, w których nie było praktycznie nic wyjątkowego... A jednak po chwili na myśl przyszło dziewczynie wspomnienie pewnego leniwego popołudnia...

Był środek tygodnia, lato. Wysoka temperatura, świeciło słońce, a po niebie powoli wędrowały białe, nieduże, półprzeźroczyste obłoczki. Rangiku taszczyła właśnie dokumenty do archiwum; nieco mniejszą stertę niż tego wieczora jej przełożony. Warto wspomnieć, że jej kapitan praktycznie ledwie kilka chwil temu obudził ją, karcąc przy okazji za niewykonywanie swoich obowiązków...
- "Zanieś te papiery", "Zanieś te papiery"... - Rangiku przedrzeźniała swojego kapitana – ...A kogo obchodzą jakieś durne papiery...!?
- Ciężko pracujemy, co? Rangiku...? – Gdzieś zza jej pleców odezwał się znajomy głos
Dziewczyna jak dotknięta czarodziejską różdżką, w jednej chwili porzuciła całe towarzyszące jej zdenerwowanie i odwróciła się w kierunku, z którego dochodził głos przyjaciela. Siedział on na płocie jednego z ogrodów, trzymając przy sobie kubek porannej herbaty
- Gin! – Poznała od razu rozmówcę Matsumoto
- Normalnie zwróciłbym Ci uwagę; "Kapitan Ichimaru" – Zaśmiał się przekomarzając się z dziewczyną Ichimaru
- Co tutaj robisz? – Zagadnęła go Rangiku – Sam chyba powinieneś siąść nad papierami zamiast zbijać bąki...
- Od tego są wicekapitanowie... - Wciąż drażnił się z przyjaciółką Gin

Dziewczyna jedynie rzuciła w jego kierunku pół-poważne spojrzenie, po czym odwróciła się i poszła dalej w kierunku archiwum. Nie przyjmowała do wiadomości, że życie mogłoby wyglądać inaczej. Nie wyobrażała sobie, jak mogłaby się obejść bez tych słownych gierek Gina... A jednak... Kilka lat potem, przyszło jej płakać nad jego ciałem...

Rangiku westchnęła głęboko, sięgając po kolejne ciastko. Czas oczekiwania dłużył się jej niemiłosiernie, a za same wspominki obwiniała jedynie w duchu brak sake… Z zadumy wyrwał ją ostry, zimny wiatr, który jakby znikąd przeszedł jej obok twarzy. Zaskoczona dziewczyna odłożyła nadgryzione ciastko i ruszyła w kierunku okna przy ścianie; była absolutnie pewna, że jeszcze chwilę temu było ono zamknięte, a teraz...

- Rangiku... - Dziewczyna usłyszała za swoimi plecami znajomy głos

Mogłaby założyć się o wszystko co miała, że właśnie w tym momencie usłyszała jak woła ją Ichimaru. Natychmiast zerwała się i obróciła za siebie, cudem unikając pędzącego w jej kierunku miecza, który wbijając się w ścianę zaledwie drasnął ją w policzek, ścinając nieco włosów... Pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby się nie obróciła... Kto ją wołał...? ...Nie, w tym momencie ważniejsze było, do kogo należy rzucone w nią ostrze.

- Kto tu jest!? – Wykrzyknęła wyciągając z pokrowca swój miecz
- Ho, ho, ho... - Odezwał się ponownie kpiący głos - ...Kochanieńka, troszkę ostrożności...

Sylwetka Arrancara powoli wyłaniała się z ciemnego kąta gabinetu... Joker podobnie jak przed walką z Tōshirō powolnym krokiem zbliżał się w stronę przeciwniczki
- Czego chcesz i co tutaj robisz!? – Krzyknęła jeszcze głośniej rudowłosa
- Jesteście tacy głośni... - Odburknął – Joker! Za chwilę skończysz zupełnie jak twój kapitan.
- Kapitan!? – Wzrok zaszokowanej dziewczyny momentalnie powędrował w kierunku okna wychodzącego na bramę...

Natomiast tuż za ścianką bramy, do prawie rozkruszonej ścianki, przybity tworem własnego zaklęcia wisiał Hitsugaya. Z przebitej klatki piersiowej i z kącika ust na roznoszone przez wiatr dokumenty, które miał dostarczyć powoli skapywały pojedyncze krople karmazynowej krwi...
- Matsumoto...

027. Grasp[]

Niebo nad Soul Society przysłoniły ciemne, zwiastujące zgubę chmury. Arrancarzy, których z czasem zaczęło pojawiać się więcej i więcej zaczęli panoszyć się po uliczkach, niszcząc i dewastując wszystko, co napotkają na swojej drodze. Nieszczęśnicy, którzy nie zdołali zejść im z drogi, uciekając w popłochu najczęściej byli zmuszeni pożegnać się z życiem, i to w sposób, którego nie życzy się nawet najgorszemu wrogowi. Zapach spalenizny, dźwięki rozpadających się budynków i murów, rozjaśnione dzikim płomieniem obłoki dymu uciekające w stronę nieba, przepełnione przerażeniem okrzyki o pomoc i agonalne jęki, mieszające się z szyderczym śmiechem oprawców... Seireitei chyliło się ku upadkowi, chociaż w rzeczywistości nie minęło półtorej godziny od pojawienia się pierwszych najeźdźców.

W jednej z mniej zniszczonych uliczek, naprzeciw siebie stała dwójka mężczyzn. Jeden z nich spięty, dzierżący w dłoni jedną ze swoich broni, drugi zaś, rozluźniony, jak gdyby rozbawiony pojawieniem się kolejnego śmiałka.

- Hisagi Shūhei, hę? – Odezwał się lekceważąco Arrancar – Z resztą, to mało istotne, jak cię tam zwą. Zostało Ci 10 minut życia i mogę ci przysiąc, że nie będą one szczególnie przyjemne. Chcesz coś powiedzieć...?

Wicekapitan 9. Oddziału nie odpowiadając na zaczepkę przeszedł do ataku, ponownie rzucając jedną ze swoich kos w stronę Horumy. Ten, bez trudu zablokował atak, jednak Hisagi nie miał zamiaru łatwo mu odpuścić

- Kim jesteście? – Dopytywał poważnym głosem blokujący rękojeścią swego sierpa atak przeciwnika Shūhei – Dlaczego atakujecie Soul Society?
- Za dużo myślisz, chłopcze! – Odburknął mu zielonowłosy Arrancar – Myślisz, że potrzeby jest mi jakikolwiek powód!?

Dwoje walczących mężczyzn zwiększyło dystans między sobą, odskakując na pewną odległość.

- Bezcelowa walka jest sama w sobie bez sensu... - Pouczył przeciwnika Shinigami
- Phi! – Splunął Horuma – W takim razie możesz uznać, że walczę, aby rozpieprzyć Ci czaszkę o tam ten murek.

Po chwili bezruchu, obie postaci ponownie ruszyły w swoim kierunku. Horuma był przygotowany do kolejnego ataku mieczem, jednak tym razem nie wszystko poszło po jego myśli.

- Bakudō #62, Hyapporankan! – Wicekapitan dziewiątego oddziału rzucił pojedynczym prętem w kierunku przeciwnika
- Nie kpij ze mnie!! – Wrzasnął poirytowany Arrancar, przepoławiając pędzący w jego kierunku słup

Zdezorientowany tą sytuacją Shūhei szybko padł ofiarą Arrancara, który ramieniem przycisnął go do najbliższego muru.

- I co teraz? – Uśmiechnął się, powoli i delikatnie jeżdżąc ostrzem swej katany wzdłuż szyli Shinigami Arrancar – Chyba będę cię musiał wypatroszyć, co?

Wówczas, niespodziewanie siatka utrzymująca się na szyi wicekapitana zsunęła się, po czym połyskując jasną barwą spowodowała sporą eksplozję...!

Hisagi, krztusząc się wyczołgał się spod gruzów, nim chmura dymu po wybuchu zdołała do końca opaść.
- To koniec... - Wysapał ranny

Wtem zza ściany smogu wystrzeliło gigantyczne ramię, przypominające gigantyczne, ludzkie kości dłoni, w całości pokryte zielonymi płomieniami. Dłoń była wystarczająco duża, aby pochwycić Shūheia tak, aby temu wystawała jedynie głowa i koniuszki palców u stóp.

Dym nieco opadł... Horuma faktycznie był lekko ranny, a jego strój podarty. Tajemnicze ramię prowadziło wprost do Horumy, który w całości pokryty zielonym płomieniem utrzymywał się na nogach ochraniany między czymś, co przypominało żebra. Dopiero wówczas Shūhei to zauważył; Arrancar osłonił się czymś, co przypomina gigantyczny, ludzki szkielet otoczony zielonym płomieniem. Między żebrami a kręgosłupem sterczał zasapany Horuma, natomiast z uformowanego barku odchodziła tylko jedna ręka, zniewalająca zdębiałego Shinigami

- Tribal Llama... - Wydusił z siebie zasapany Arrancar – Zabawa skończona, Hisagi Shūhei...!
- Co-! – Shinigami próbował wydusić z siebie zdanie, jednak uścisk utrzymującej go dłoni zwiększył się wystarczająco, aby mu w tym przeszkodzić
- Tribal llama to jedna z najpotężniejszych technik defensywno-ofensywnych, których mogą użyć Arrancarzy poziomu Espady... - Tłumaczył ze srogą miną Horuma, który z każdą chwilą coraz bardziej i bardziej wzmacniał uścisk kontrolowanego przez siebie ramienia – ...Otacza... Użytkownika grubą warstwą jego własnego reiatsu, które przybiera formę ludzkiego szkieletu...

Hisagi szarpał się i miotał, próbując się oswobodzić, jednak wciąż wzmacniany uścisk nie tylko skutecznie mu to blokował, ale sprawiał mu niesłychany ból, doprowadzając jego ciało do granic wytrzymałości.

- Pozwoliłem ci na zbyt dużo, przebiegły gnojku – Syczał wulgarnie na plującego krwią Hisagiego – Przerobię cię na pieprzoną mielonkę, wyleje to, co zostanie z twojego zasranego ciała pod nogi i będę dumnie kroczył po tym, plując na co bardziej przypominające ludzkie części ciała...
- Cholera...! – Mówił po cichu do siebie Shūhei – Jeżeli szybko czegoś nie wymyślę… Zgniecie mnie na miazgę...!
- Twój czas się kończy... Hisagi Shūhei.

028. Sacrificial Scream[]

Sytuacja Hisagiego nie była zbyt przychylna; uścisk kościstej, utrzymującej go pięści nie ustępował, a wręcz przeciwnie, nasilał się z każdą sekundę. Chłopak dosłownie czuł, jak jego żebra są stopniowo łamane. Wystarczyła chwila, aby wyrzucił z ust sporą ilość krwi, która obmyła nadgarstek emanującej jasnym, zielonym światłem kościstej postaci chroniącej Arrancara. Wystarczyło już tylko kilka chwil i Shinigami wypuścił bezwładnie z rąk utrzymywaną w nich do tej pory broń.

Jego spojrzenie zaczęło powoli uciekać ku niebu. Wszystkie mięśnie powoli się rozluźniały, a przyśpieszony do tej pory oddech powoli zwalniał. Wicekapitan był świadomy tego, że dla niego to już koniec służby... Powietrze stawało się ciężkie... Widok przed oczyma coraz bardziej zamazany, niewyraźny... Jakby czarne, ukryte za chmurami i kłębami dymu niebo zaczęło się stopniowo oddalać... Ryk burzonych murów, krzyki kolejnych poległych... Wszystko to stawało się coraz bardziej odległe, natomiast sam Hisagi coraz bardziej odczuwał dosyć dziwne, niespotykane uczucie, jakby powoli otaczała go próżnia...

- Czy to tak się... umieram...? – Wyszeptał mizernie pogodzony ze swoim losem Shinigami

Nie czuł już bólu. Zdawał sobie sprawę, że zawiódł. Teraz pozostało już tylko zamknąć oczy i czekać, aż przyjdzie ona... Shūhei opuścił obolałą głowę i przymknął oczy, kiedy nagle, gdzieś zza jego pleców odezwał się znajomy głos, który donośnym krzykiem zwiastował przyłączenie się do walki...!
- Bankai!

Tymczasem, w opuszczonych przez pamięć czeluściach piekła wciąż trwał trening, jaki Mephisto postawił przed Ichigo. Rudowłosy chłopak po raz kolejny lekko rozbiegł się, po czym wystrzelił w kierunku demona Getsugę Tenshō, jednak niestety rezultat był identyczny, jak kilkanaście razy wcześniej; czarny półksiężyc reiatsu zatrzymywał się na ostrzu szpady Phelesa, po czym najzwyczajniej w świecie tworzył pierścień, który płonąc nieprzeniknioną czernią obracał się dookoła oręża Mephisto.

- Nadal się nie starasz, Ichigo-san~ - Demon jak gdyby zniecierpliwiony chrząknął pod nosem, jednak zrobił to wystarczająco głośno, aby Kurosaki usłyszał jego głos
- Zamknij się... Staram się jak tylko mogę! – Wysapał prawie opadły z sił Ichigo
- To już dokładnie siedemdziesiąta czwarta Getsuga Tenshō w Twoim wykonaniu, z czego żadna nie była wystarczająco silna, abyśmy mogli przejść do następnej części... - Skrytykował starania rudowłosego chłopca Pheles, praktycznie zanurzając palce w obracającym się pierścieniu ciemnego Reiatsu – Może spróbuj... W masce?

Nim Ichigo zdołał zaprzeczyć, odkrzykując, że po utracie mocy zniknął także jego wewnętrzny Hollow, maska samoistnie pojawiła się na jego twarzy. Kurosaki był w lekkim szoku, jednak zdawał sobie sprawę, że nie ma już czasu na pytania. Zacisnął mocno zęby, po czym jeszcze raz, z krzykiem wypuścił z czarnego ostrza swojej katany półksiężyc płonącego reiatsu. Był zdecydowanie większy i bardziej zaokrąglony niż te, które wypuścił dotychczas, jednak widząc go, Pheles jedynie westchnął znudzony.

Getsuga przecięła miejsce, w którym stał demon; on sam oczywiście zniknął, pozostawiając po sobie już tylko wykonujący wolniejsze, coraz bardziej bezładne obroty rozchodzącego się pierścienia utworzonego z poprzednich ataków Ichigo. Kurosaki nie zdążył ułożyć w głowie jednego zdania, kiedy Mephisto pojawił się gwałtownie przed nim.

- Do cna żałosne! – Krzyknął, uderzając Ichigo czubkiem parasola w twarz na tyle mocno, aby nie tylko roztrzaskać jego maskę, ale wysłać chłopaka na sporą odległość – Nie zależy Ci na tym, aby uratować przyjaciół?
- Zam-knij... się...! – Wyburczał Kurosaki, podnosząc się z ziemi
- Wygląda na to, że nie można Ci wbić rozumu do głowy teorią... - Demon wymierzył ponownie czubkiem parasolki w stronę Shinigamiego - ...zatem przejdziemy do zadań praktycznych!! Hadō #33, Sōkatsui!!

Akt III[]

029. Path of Hope Op.1 [Heretic][]

Zima. Niewielkie miasteczko, calutkie ukryte pod śniegiem. Zasypane drewniane chatki, w oknach których raz po raz gasły światła, oraz… Dziki płomień trawiący miejsce, w którym dosłownie kilka minut temu ukrywała się z matką, oraz szkarłat krwi na pozostawianych przez nią na białym puchu śladach. Ranna, przemarznięta, zapłakana, niezdolna w żaden sposób poradzić sobie samemu, bez nikogo, o tej porze roku. Powrót do wioski nie wchodził w grę. Ostatnie osoby, które mogła nazwać rodziną właśnie na dobre rozstały się ze światem… A sąsiedzi? Pozostali mieszkańcy wioski? To na nic – to tak, jakby powróciła do rąk kata… W końcu to nikt inny jak właśnie oni przed chwilą odarli ją z poczucia bezpieczeństwa, zabrali jej dom i rodzinę… Na szczęście, była jeszcze ta jedna osoba… On… Chociaż byli w tym samym wieku, zachowywał spokój i powagę, pomagając iść rannej…

- Lilly… - Odzywał się dziecięcy głos – Nie pozwolimy umrzeć już nikomu… Nie zginie już ani jedna osoba, którą kochamy…

Ilekroć zamykała oczy, wspomnienia tego dnia uderzały, jak gdyby ktoś pokazywał jej stare taśmy nagraniowe z jej własnego życia. Pamiętała rozkaz. Doskonale zdawała sobie sprawę ze stanowiska Kyoheia, ale nie mogła się z nim pogodzić. Toczyła długą, wewnętrzną walkę pomiędzy tym, co mówią rozkazy, a tym, co mówi serce, jednak ostatecznie podjęła decyzję. Zacisnąwszy pięść wstała, po czym zarzuciła na plecy czarny, osmalony płaszcz i wyruszyła w kierunku, z którego bił ten sam okropny odór spalenizny, co dawniej z jej płonącego, rodzinnego domu…

~ ~ ~

Wzrok Hisagiego uciekł gdzieś ku niebu… Ręce ostatecznie przestały stawiać opór… Nogi bezwładnie wisiały, wystając zza ściśniętej pięści Tribal Llama Horumy… Dolna warga otworzyła się, jak gdyby chciała pozwolić na niewypowiedziany wrzask, dający upust bólowi i cierpieniu… Kiedy nagle, znajomy głos, który odezwał się gdzieś za plecami praktycznie natychmiast ocucił chłopaka, przywracając jego świadomość do poprzedniej formy.

- Bankai! – Rozległ się okrzyk, po czym gigantyczne ramię zamachnęło się w kierunku Arrancara - Kokujō Tengen Myō'ō!

Gigantyczna postać ucieleśnionego ducha Zanpakutō jednego z kapitanów Trzynastu Oddziałów momentalnie wyrosła z jednej z sąsiednich uliczek, powodując jeszcze większe zniszczenia. Olbrzymie ostrze, które w jednej chwili wyleciało w kierunku jednego z najeźdźców co prawda nie przebiło zapory, jaką gwarantował Tribal Llama, jednak cios był wystarczająco silny, aby utknęło, lekko wbite, gdzieś między żebrami kościstej postaci. Razem z ciosem giganta, zniknął ucisk dłoni szkieletu; cała dłoń rozpadła się, oswobadzając Shuheia dokładnie w tej samej chwili, w której ostrze przebiło się przez zewnętrzną barierę ochronną.

- Komamura-Taichō! – Zawołał podnosząc się z ziemi Wicekapitan

- Heh… - Horuma parsknął, opuszczając ramię, którym chwilę temu przysłonił twarz… Pojawienie się posiłków wcale nie było mu na rękę - Tribal Llama niestety ma pewne ograniczenia… Gdybym nadal chciał utrzymać postać ramienia, przeznaczoną do ataku, prawdopodobnie dałbym się przeciąć tym cholernym mieczem… … Kim jesteś?

Dosłownie jak na zawołanie, po pytaniu Arrancara, ciężkim krokiem, gdzieś zza pyłów wyłonił się Sajin Komamura…

- Ha! Ładna mordka! Reksio-san? – Drwił z przeciwnika Arrancar, jakby zupełnie ignorował fakt, że parę sekund temu jego atak o mały włos nie pozbawił go życia.

- Hisagi, nic Ci nie jest? – Zwrócił się Sajin do leżącego koło jego nóg chłopaka

- Chy-chyba dam radę, Komamura-Taichō… - Wysapał Shuhei, oddalając się nieco w stronę rozbitego muru.

- A Ty co? Niemowa? – Ryknął zniecierpliwiony najeźdźca – Nie masz zamiaru odpowiedzieć?

- …Twoje imię, Arrancarze? – Odwrócił się, po czym srogo wycedził Komamura

- Na kiego Ci ono…? - Splunął Horuma – Jestem Horuma! I mam serdecznie dosyć marnowania czasu na takie szpetne dziwolągi jak Ty!!

Tymczasem, gdy uliczka, w której ruszył pojedynek między Sajinem a Horumą zapełniła się pyłem i dymem, w kolejnej kapitan Hirako próbował swoich sił z równie przebiegłym i nieprzyjemnym przeciwnikiem. Chociaż wyraźnie jego Zanpakutō było w uwolnionej formie, nie zapowiadało się, aby ten właśnie Arrancar był w jakikolwiek sposób dotknięty jego działaniem. Shinji był ranny, a jego wicekapitan leżała nieprzytomna na stercie kamieni, które zapewnie niegdyś były ścianą jakiegoś budynku mieszkalnego. Blondyn w poszukiwaniu jakiejkolwiek strategii zaczął błądzić wzrokiem dookoła. Ostatecznie, jego uwagę przykuł Merukio, swobodnie poruszający się po jednej z mniej dotkniętych najazdem uliczek.

- Oi, Merukio! Chodź tu i po-… móż… - Pomimo tego, że zawołanie Shinjiego wyraźnie dotarło do Sōko, ten nawet nie spojrzał się w kierunku wołającego, wciąż idąc przed siebie – Cholerny drań… Zero z niego pożytku…

Hirako na dobrą sprawę nie miał teraz zbyt dużo czasu na gadanie. Nim zdążył pod nosem poprzeklinać na Merukio, jak to miał w zwyczaju, musiał już blokować kolejny brutalny atak przeciwnika. Wróg był silny, a kapitanowi było coraz trudniej odpierać jego nacisk… Z zaciśniętymi zębami próbował wykrzesać z siebie tyle siły, ile tylko jeszcze mógł, ale nacisk Arrancara rósł i rósł, jak gdyby jego siła fizyczna była wprost nieograniczona… Gdy nagle…

- Strzel, Karoraina Inko[14]! – Dziewczęcy głos dobiegł zza korony liści jednego z pobliskich drzew.

Dosłownie ułamek sekundy wystarczył, aby z pomiędzy gałęzi z oszołamiającą prędkością wystrzelił migoczący jasnymi barwami pocisk, który uderzywszy prosto w pierś najeźdźcy sprawił, iż ten bezwładnie osunął się na kolana i skonał. Zupełnie zdezorientowany Hirako nerwowo obrócił się w kierunku drzewa, jednak pomimo usilnych starań nie udało mu się dostrzec nikogo między gałęziami…

- Co tu się, kurka wodna dzieje… - Zadał sam sobie pytanie, po czym skierował swój wzrok w kierunku rannej podwładnej…

Kolejną alejką, jeden z Arrancarów zbliżał się do baraków pierwszego oddziału. Po chwili spokojnego marszu, najeźdźca przystanął, zarzucając spływający krwią miecz na ramię.

- Fiu~… Więc czas spotkać się z Wszechkapitanem… - Westchnął, uśmiechając się szyderczo

- Yare yare… Coś mi mówi, że nie był pan umówiony… - Odezwał się beztrosko, maszerując w kierunku wroga Merukio

- Ty…? Czego chcesz…? – Odezwał się najeźdźca, jakby zupełnie zaskoczony obecnością wicekapitana

- Pożryj… Haetorigusa[15]… - Wypowiedział komendę, wyciągając swój miecz Sōko – Twoje imię, Arrancarze?

- Jestem Cyrus Hy- - Nim Arrancar zdołał przedstawić się do końca, gigantyczny korzeń wystrzelił z ziemi, przebijając jego serce na wylot. Dosłownie chwilę później, jego nieprzytomne ciało zaczęły owijać pnącza, zakończone czymś, co przypominało muchołówkę, a co zaczęło ochoczo obszarpywać kawałek po kawałku mięso zabitego Arrancara.

- Ojej… Chyba na przyszłość trzeba będzie… Przedstawiać się nieco szybciej… W tym samym czasie – o ile w tym przypadku wolno mi o takowym wspomnieć – w piekle, rudowłosy chłopak podniósł się z ziemi. Z płaszczu jego formy Bankai pozostał dosłownie strzępek utrzymujący się na wySōkości ramienia, a jego twarz i ramiona zalane były krwią.

- No, no, no… Ichigo-chan… - Zbliżył się do niego Mephisto, z widoczną, krwawiąca raną na barku – Wygląda na to, że wreszcie skończyliśmy trening… Możemy ruszać… Do Soul Society!

Słowniczek :)[]

  1. Cthulhu – Najbardziej znane bóstwo z kręgu mitów stworzonych przez H.P. Lovecrafta. Cthulhu leży uśpiony na dnie Pacyfiku w cyklopowym mieście R'lyeh, kiedy jednak gwiazdy ustawią się we właściwym porządku, powróci i odzyska władzę nad światem. W opowiadaniu Zew Cthulhu (The Call of Cthulhu) opisywany jest jako potwór o niewyraźnych antropoidalnych kształtach, łbie ośmiornicy pełnym macek, ogromnych pazurach i wąskich, smoczych skrzydłach na plecach
  2. Hajimemashite (はじめまして); po japońsku "miło mi Pana/Panią poznać"
  3. Outsider (z ang. outside, na zewnątrz) – człowiek pozostający na uboczu społeczeństwa, nieangażujący się bezpośrednio w bieżące sprawy.
  4. Tej postaci tyczą się dwa odniesienia. Pierwsze, to pochodzenie nazwiska; w niemieckim folklorze istnieją demony, nazwane Mephistophelesami. Dodatkowo, postać Mephisto jest zaczerpnięta z innej mangi
  5. Spell może zostać przetłumaczone jako "zaklęcie" lub "pewien czas"
  6. Fantastisch; niem. Fantastycznie, wspaniale
  7. Earl Grey to herbata czarna, aromatyzowana olejkiem bergamotowym
  8. Darjeeling - wspólna nazwa dla gatunków herbaty, przeważnie czarnej, pochodzących z prowincji Dardżyling i okolic. Uznawane za najlepsze z indyjskich gatunków herbat i jedne z najlepszych na świecie.
  9. Telaraña; hiszp. "pajęczyna"; tu, nazwa techniki
  10. Ramen - japońskie danie składające się z rosołu, makaronu i innych składników w zależności od receptury. Ramen do Japonii przywędrował z Chin i różni się od tradycyjnych japońskich zup tym, że zawiera mięso, podczas gdy tradycyjnie w Japonii stosowało się głównie ryby i warzywa. Ramen trafił do Japonii w XIX wieku, jednak popularny stał się po II wojnie światowej. Obecnie stanowi jeden z najczęściej spotykanych fastfoodów. Ramen został wykorzystany do stworzenia pierwowzoru tzw. zup błyskawicznych.
  11. Niem. "Raz, dwa, trzy"
  12. Tabi (jap. 足袋?) - tradycyjne, sięgające kostki japońskie skarpety z osobnym palcem. W Bleachu noszone między innymi przez Shinigami i Arrancaró
  13. Zōri (jap. 草履?) – plecione japońskie sandały wykonywane ze słomy (najczęściej ryżowej) lub innych włókien roślinnych, lakierowanego drewna oraz, coraz częściej, z materiałów syntetycznych. W Bleachu noszone między innymi przez Shinigami i Arrancarów
  14. Karorina Inko, Jap. Papuga karolińska; wymarły gatunek papugi
  15. Jap. Muchołówka
Advertisement